Czternaście lat temu przeżyli powódź – dziś nie tylko pomagają rzeczowo, ale także służą swoim doświadczeniem. To mieszkańcy gminy Wilków, którzy dobrze wiedzą, czego obecnie potrzeba powodzianom z Dolnego Śląska.
– Zdjęcia, filmy czy relacje innych nie oddają skali zniszczenia, tylko obecność na miejscu pozwala poznać, z czym zmagają się mieszkańcy – mówi w rozmowie z naszym reporterem wójt gminy Wilków, Daniel Kuś. – W telewizji widzimy wodę, może jakieś łódki, strażaków, ewakuowanych ludzi. Można by powiedzieć – Wenecja. Natomiast jak już jesteśmy na tym terenie, to oprócz tego, co widzimy, to jeszcze czujemy. Tam jest kanalizacja, różnego rodzaju odpady, nieczystości, są padłe zwierzęta, zwierzęta domowe – pieski, kotki, zwierzęta leśne. To wszystko jest gdzieś na terenie miast, na ulicach. Tego nie widać w telewizji. Trzeba też powiedzieć o rybach, które przyszły z wodą i nie zdążyły z nią wrócić. To wszystko zostaje i to wszystko trzeba sprzątnąć. Tego nie widać w mediach, nie widać tego namułu, który niesie woda. Myślę, że te górskie rzeki naniosą tego namułu znacznie więcej niż w Wilkowie.
CZYTAJ: Wspomnienia sprzed 14 lat powracają. Gmina Wilków na pomoc powodzianom
Przed powodzianami z Dolnego Śląska ciężki okres także psychicznie. Jak poradzić sobie z takim dramatem?
– To bardzo ciekawe i skomplikowane zagadnienie. Na pewno potrzebni są psychologowie – zauważa wójt Kuś. – Na terenie Wilkowa w 2010 roku grupa psychologów wtapiała się w tłum i rozmawiała z mieszkańcami. To było chyba bardzo pomocne. To są dwa różne światy. Tutaj był Wilków, czyli teren typowo rolniczy, gdzie rolnicy co roku tracą różne rzeczy. Raz mają jabłka po 10 groszy, a powinny być po złotówce… Więc jest zupełnie inna mentalność, nastawienie do walki. Natomiast mieszkańcy terenów miejskich czy miejsko-wiejskich mają inną specyfikę. Teraz jak przyszedł rok, w którym stracili dorobek życia, to może wystąpić załamanie. Jak sobie radzić? Każdy inaczej to przeżywa. Na pewno trzeba dużo rozmawiać. Osobiście mogę powiedzieć, że po powodzi w 2010 roku przez okres dwóch lat żadna praca fizyczna w polu „nie trzymała się”. To było wyjście w pole, popatrzenie na spustoszenia i nie było ochoty do pracy takiej jak była przed 2010 rokiem. Stracony został też warsztat pracy. Na Dolnym Śląsku przedstawiciele firm, biznesu mają bardzo, bardzo trudną sytuację, dużo gorszą niż covidowa. Jestem przekonany, że pomoc powinna przyjść z Warszawy i taka pomoc przyjdzie.
CZYTAJ: Nie daj się zaskoczyć. Co powinien zawierać plecak ewakuacyjny?
– Mieszkanie po powodzi wygląda tak jakby ktoś zrobił włamanie i powyrzucał wszystko w jakimś nieopisanym nieładzie, przypadkowo na środek – opisuje wójt. – Wszystkie szafki, meble kuchenne – wszystko jest poroznoszone. Wszystko pływa, jest poprzewracane. Nic nie stoi na miejscu. Lodówki, które są lekkie, też zmieniają miejsce położenia. Ci ludzie nie mają teraz prądu. Potem muszą przyjść elektrycy i każde mieszkanie przebadać, czy można podłączyć prąd. Trzeba mieć świadomość, że dzisiaj bez prądu źle się żyje. Tam jest głuchy teren. Zostaje tylko straż. No chyba że są miejsca, które były niezalane, to tam można podładować telefon. Tam mogą być przekaźniki do telefonii komórkowej i będzie to działało. Natomiast w Wilkowie w 2010 roku wszystko padło. Z ujęciami wody też jest duży kłopot.
Co możecie radzić jako osoby, które kilkanaście lat temu zmagały się z tą tragedią?
– Przede wszystkim spokój – podkreśla wójt. – Wiem, że to bardzo dziwnie brzmi. W 2010 roku, kiedy ktoś apelowałby o spokój na terenie gminy Wilków, to pewnie ten apel byłby odrzucony. Ale to jest najbardziej słuszna rada i jedyna, której można udzielić. Szczęście jest takie, że woda wchodzi i schodzi. Za jakiś czas, w perspektywie 10 lat, może będziecie się z tego śmiać, tak jak my tutaj w Wilkowie, chociaż pamięć jest cały czas żywa. Spokój, wytrwałość. Powoli usuwajcie skutki powodzi. Nie szybko, tylko powoli.
CZYTAJ: Osuszanie budynków po powodzi. Co warto wiedzieć?
Mieszkańcy gminy Wilków zostali dwukrotnie zalani podczas powodzi z 2010 roku. Odbudowa posesji i odtwarzanie plantacji trwało kilka lat.
ŁuG / opr. WM
Na zdj. Lewin Brzeski. Fot. PAP/Michał Meissner