W związku z powodzią zalaniu uległy tysiące mieszkań oraz domów. Czy da taki dom da się uratować, ile to kosztuje, jakie są technologie i czy uda się to przed zimą. O tym z dr. inż. Maciejem Trochonowiczem z Politechniki Lubelskiej rozmawiała nasza reporterka.
Na początek pytanie, czy w ogóle takie zalane domy są do osuszenia i do uratowania?
Wszystko jest do osuszenia i uratowania. Oczywiście będzie o tym decydował stan techniczny tych budynków, bo – jak się domyślamy – rachunek ekonomiczny będzie miał drugie znaczenie.
Jak szybko trzeba zacząć działać i jakie ma to znaczenie?
Woda powodziowa niesie ze sobą szereg zanieczyszczeń, ale także drobnoustroje, zarodniki grzybów, bakterie, pleśń. Pamiętajmy, że woda przetaczała się przez oczyszczalnię ścieków, kolektory burzowe, wypłukując wszystko, co było tam wcześniej. Z dużym prawdopodobieństwem bardzo ważnym elementem będą wszelkiego rodzaju prace dezynfekcyjne i odgrzybieniowe. Jakiekolwiek prace remontowe nie powinny rozpocząć się, zanim te budynki zostaną – mówiąc mało technicznie – umyte i zdezynfekowane. Tutaj jest dosyć istotna kwestia, związana z tym, że przede wszystkim musimy zająć się tymi problemami, a mianowicie usunięciem większości elementów wyposażenia, ale także elementów wykończeniowych. Kolejnym problemem jest to, że podczas zalania wokół budynku znajdują się olbrzymie ilości wody. Na samym początku, gdybyśmy szybko uruchomili proces osuszania, zasysalibyśmy nadal wodę z zewnątrz, bo zakładamy, że te budynki mogą nie mieć izolacji lub izolacje są uszkodzone. Dlatego też najważniejsze jest przygotowanie budynku do samego procesu osuszania.
CZYTAJ: Mieszkańcy Oławy: obronimy miasto
O jakich technologiach mówimy w przypadku osuszania po powodzi?
Pierwsza grupa to metody, w których osuszamy ciepłym powietrzem, a mianowicie wprowadzamy urządzenia grzejne różnego typu, w różny sposób zasilane, których celem jest podniesienie temperatury w tych pomieszczeniach. Mamy tutaj do czynienia z podwójnym efektem. Po pierwsze, ciepłe powietrze powoduje szybsze odparowywanie wilgoci z murów. Druga rzecz, niezwykle istotna, w ciepłym powietrzu jesteśmy w stanie zmieścić dużo więcej wilgoci w postaci pary wodnej. Te różnice są bardzo duże, nawet kilkukrotne. Wymieniając takie mocno zawilgocone powietrze podczas osuszania, wyrzucamy 2-, 3-krotnie więcej wilgoci niż w przypadku, gdy są to niskie temperatury. Druga grupa metod to metody, w których odzyskujemy wilgoć z powietrza. W tej grupie są przede wszystkim osuszacze adsorpcyjne i kondensacyjne, czyli urządzenia, których celem nie jest takie bardzo intensywne suszenie, ale powolne odzyskiwanie wilgoci. W obecnej chwili znaczna część tych urządzeń ma dodatkowo jeszcze wstawione nagrzewnice, tak że wprowadza ciepłe powietrze. Ciepłe powietrze ulega zawilgoceniu na skutek parowania wilgoci. Urządzenie zasysa i w różnych technologiach albo trafia to na rotor, który odzyskuje tę wilgoć, albo na zimną płytkę, która jest wychłodzona, i dochodzi do skraplania się wody. Ta woda przedostaje się albo do zbiornika, albo – jeżeli urządzenie jest o dużej wydajności – podłącza się to do kanalizacji, albo też wyrzuca się skroplinę, podobnie jak w przypadku systemów klimatyzacyjnych.
Ile zajmie osuszenie tymi metodami? Czy ludzie zdążą przed zimą osuszyć swoje budynki? Jaki jest koszt takich działań?
Jeżeli mówimy o nagrzewnicach, o najprostszych urządzeniach do kondensacyjnego osuszania, to są to wydatki rzędu tysięcy złotych. Natomiast trzeba też wziąć pod uwagę chyba najważniejszą rzecz, że te urządzenia często mają pobór mocy na poziomie 2, 4, 6 kilowatów na godzinę. Pracując w trybie ciągłym, tygodniami i miesiącami, będą generowały gigantyczne koszty. Jest też pytanie, czy sieci, infrastruktura w tych miejscowościach wytrzyma sytuację, w której pojawi się kilkadziesiąt lub kilkaset urządzeń, które mają tak duży pobór mocy. Czy zdążą przed zimą? Zależy to od olbrzymiej liczby czynników, a mianowicie od tego, jaki był materiał budynku. Wydaje mi się, że będzie to trudne do osiągnięcia przed miesiącami zimowymi, żeby te budynki uzyskały wilgotność wcześniejszą, a więc wilgotność niską. Jeżeli będzie dostęp do tych urządzeń, jeżeli będzie na to stać powodzian, to zakładam, że do miesięcy zimowych uda się za pomocą tych wspomaganych technik przesuszyć te mury na tyle, że będzie z nimi niewielki problem, jeżeli chodzi o samą wilgotność. Natomiast problemem pozostaje to, że na pewno nie uda się tak olbrzymiej liczby pomieszczeń wyremontować do tych miesięcy zimowych. Z dużym prawdopodobieństwem te prace będą ze względów i kosztowych, i czasowych, dostępności materiałów, dostępności firm rozciągnięte na lata.
CZYTAJ: Radny Piotr Popiel o pomocy powodzianom: każda forma jest dobra
Czy właściciele budynków mogą jakoś ułatwić ten proces, zrobić coś, żeby jakoś wspomóc osuszanie?
Według mnie w tym momencie kluczową sprawą jest usunięcie wody z pomieszczeń piwnicznych. W znacznej części tych budynków jest taka sytuacja, że na razie nie ma mocy, jeżeli chodzi o straż pożarną, wypompowywania z piwnic. Ratuje się to, co jest powyżej, gdzie ludzie mają mieszkać. Pierwszą rzeczą jest to, że należy usunąć wodę, która pozostaje w tych budynkach. Jeżeli pozostawimy tę wodę, będzie cały czas parowała i wpływała na utrudnienie procesu osuszania na wyższych kondygnacjach. Kolejna rzecz – należy korzystać z obecnych warunków pogodowych, które mają się utrzymać przez jakiś czas. Mianowicie jest stosunkowo ciepło, wietrznie, więc trzeba po prostu to wietrzyć, wentylować, tak żeby w naturalny sposób usunąć jak największe ilości wody.
CZYTAJ: Kolejni funkcjonariusze wyruszyli z Lublina pomagać powodzianom
To nie pierwsze powodzie w Polsce. Jak to wyglądało wcześniej? Na ile udało się uratować budynki?
Powódź była w 1997 roku. Ja w 2004, 2005 i 2006 roku, jeżdżąc do Wrocławia, zajmowałem się jeszcze budynkami, które nie zostały wyremontowane po powodzi. To w dużym stopniu zależy od skali zjawiska. Kolejna rzecz to, że mamy jednak dość istotną zmianę, jeżeli chodzi o systemy osuszania budynków. Tutaj te zmiany są naprawdę bardzo duże. Doświadczenia z poprzednich powodzi pokazują, że ten czas doprowadzenia całej infrastruktury mieszkaniowej czy też użyteczności publicznej jest niezwykle długi. Zakładam, że prace mogą trwać latami i nie będzie jakiejś dużej różnicy w stosunku do tego, co było podczas powodzi w 1997 roku czy bodajże w 2010 roku. Teraz będziemy mieli po prostu do czynienia z szerszym zakresem tego zjawiska, dlatego że tych zalań może będzie porównywalnie, może będzie mniej, natomiast będzie olbrzymia liczba podtopień. Jest też niezwykle istotna kwestia, a mianowicie w budownictwie, w materiałach dokonał się przełom. Wszyscy, którzy pamiętają lata przed rokiem 2000, pamiętają też, że mieliśmy w budynkach bardzo dużą ilość materiałów pochodzenia mineralnego, które były trudno nasiąkliwe, które nie ulegały poważnej degradacji na skutek zawilgocenia. To były mury, tynki cementowo-wapienne lub wapienne. One przyjęły wilgoć i tę wilgoć oddały. W chwili obecnej mamy olbrzymią ilość materiałów, które w przypadku zawilgocenia po prostu nie nadają się do powtórnego użycia. Prace remontowe będą trwały znacznie dłużej, bo zakładam, że będzie trzeba znacznie więcej tej substancji, przede wszystkim wykończeniowej, po prostu wyrzucić. A czas pracy przy robotach wykończeniowych, jak wszyscy wiemy, jest bardzo długi, dlatego że brakuje do tego ludzi.
Z dużym prawdopodobieństwem część budynków nie zostanie wyremontowana. Chodzi między innymi o kwestię uszkodzeń konstrukcyjnych.
LilKa / opr. WM
Fot. PAP/Sławek Pabian