Halo komiks: Junkyard Joe

junkyard 2023 12 10 164409

Junkyard Joe (wyd Nagle!) to kolejna produkcja niezwykle płodnego zespołu Geoff Johns, Gary Frank i Brad Anderson. W tej odsłonie tej efektownej współpracy panowie opowiadają o kolejnym fikcyjnym kroczku Stanów Zjednoczonych w wyścigu zbrojeń – próba stworzenia żołnierza idealnego skutkuje tym razem NIE powstaniem zasilanego specjalnym serum żołnierza z tarczą w barwach USA, lecz robota, który jest niezniszczalny i sieje popłoch w szeregach wroga. Kiedy jednak robot wykazuje się empatią, a jego uczucia stają się bardziej niż ludzkie, eksperyment zostaje zamknięty, a ci żołnierze, którzy przetrwali, muszą zaakceptować komunikat pod tytułem: „Jeśli w 1972 byłeś w Wietnamie i widziałeś robota, to wiedz, że tylko ci się wydawało, że go widzisz, w przeciwnym razie twój powrót do domu będzie kwestią co najmniej problematyczną”. Jeden z ocalałych, żołnierz będący jednocześnie rysownikiem komiksów wpaja sobie do głowy, że wszystko, co widział, mu się ubzdurało, ale natchniony zaczyna tworzyć komiks z przygodami robota i kolegów, który staje się niezwykle popularnym hitem. Robot Joe umiera dla świata rzeczywistego i ożywa na kartach komiksu, ale pewnego dnia dochodzi do zdarzenia, które diametralnie wszystko zmienia – do drzwi artysty ktoś puka, i jest to pukanie nieludzkie!

Johns to świetny „pomysłowiec”! Bardzo zgrabnie pisze tę opowieść, niezauważalnie i bezinwazyjnie wplątując w nią wiele motywów: jest więc mała mieścina na końcu świata, w której coś wreszcie zaczyna się dziać, jest motyw familijny, momentami nieco przejaskrawiony, ale dodający fabule serducha, jest stres pourazowy (ludzko-nieludzki), są agenci ze spluwami podążający tropem nieudanego eksperymentu, jest napięcie, są emocje. Wszystko poskładane z klisz, ale umiejętnie.

Podczas lektury po raz pierwszy dotarło do mnie, że Gary Frank jest fenomenalnym spadkobiercą stylistyki Steve’a Dillona – poszczególne plansze wyglądają jakby były robione na matrycach z Kaznodziei. Kompozycja plansz i rozedrgane ramki, nie tworzone od linijki przywodzą na myśl słynnego Anglika. Jakby się dobrze przyjrzeć, Frank ma tez podobną kreskę, ale urozmaica ją większą ilością detali i dysponuje nieco innym, bogatszym kreskowaniem.

Na koniec najlepsze: Junkyard Joe to zamknięta całość, wszystko trzyma się tu kupy, ALE autorzy sprytnie wpisali tę całość w większą opowieść, zapoczątkowaną albumem pod tytułem Geiger! Bardzo lubię takie połączone naczynia, w których przenikają się różne zdarzenia. Tu zrobione jest to fachowo.

No i halo, ta okładka – lepszej być nie mogło!

Exit mobile version