Mieszkańcy Kłody Małej w powiecie bialskim, przy wsparciu miejscowej parafii, upamiętnili miejsce męczeńskiej śmierci rodziny Koniuszewskich. W 1874 roku unicka rodzina oddała życie w obronie swojej wiary. Koniuszewscy nie zgadzali się, mimo nacisku władz carskich, na przejście na wiarę prawosławną, dlatego dokonali aktu samospalenia. W pożarze zginęła cała czteroosobowa rodzina z dziećmi.
Aby historia rodziny nie została zapomniana, mieszkańcy wybudowali symboliczną stodołę, która ma przypominać tę, w której Koniuszewscy zginęli.
„Trzeba o tym pamiętać”
– Już nasi ojcowie opowiadali nam o tych tragicznych wydarzeniach, które miały miejsce w naszej miejscowości – mówi mieszkaniec Kłody Małej Zbysław Pióro. – Nasi przodkowie już w 1925 roku to upamiętnili, postawili ten pomnik. Mój ociec tu był, miał wtedy 9 lat. Opowiadał, że było bardzo dużo ludzi. Dotychczas chyba nie wiadomo, gdzie są prochy Koniuszewskich. Jedni mówią, że na starym cmentarzu, drudzy, że na cmentarzu prawosławnym. To bardzo poruszająca historia. Trzeba o tym pamiętać.
„Byli zwykłymi, prostymi ludźmi”
Historię rodziny Koniuszewskich zgłębiała Urszula Jaworska, która napisała scenariusz do sztuki poświęconej tragicznym wydarzeniom, które miały miejsce blisko 150 lat temu.
– Byli zwykłymi, prostymi ludźmi – rolnikami, chłopami. Pan Józef Koniuszewski pochodził z Dąbrowicy Dużej – opowiada Urszula Jaworska. – Kupili kilka morgów ziemi w Kłodzie Małej, tam się osiedlili. A Kłoda Mała była najbardziej prześladowana przez ówczesne władze carskie. Widocznie mieszkańcy stawiali duży opór. Nie chcieli przechodzić na prawosławie. Koniuszewscy byli unitami. Koniuszewski był bardzo dobrym gospodarzem, bardzo dbałym o rodzinę. Miał dwoje dzieci. Starsza córka, Ewa, miała 3 lata, a młodsza 3 miesiące. Najbardziej uprzykrzał mu życie taki urzędnik carski, który był zatrudniony w gminie Horbów jako pisarz. Tutaj powiem wierszem: „Tym szubrawcem był Potapów, który w gminie Horbów pełnił funkcję pisarza. Podły, zawistny, niegodziwy typ, nieustannie nękał uczciwego gospodarza. Swą złodziejską naturą pozbawił go wszystkiego. W oczy nieszczęśnika zajrzała wielka bieda. Pomimo kontrybucji, bicia, upokorzeń, wiary się nie wyrzekł i dzieci w cerkwi ochrzcić nie dał”.
– Józef Koniuszewski nie chciał ochrzcić dzieci, ale ten pisarz ciągle go nękał. Nękał, a on płacił kontrybucje. Obdarli go ze wszystkiego – ze sprzętów domowych, nie mieli nawet ubrania, nie mieli co włożyć do garnka. Wtrącili go do więzienia, strasznie pobili, ale doszedł swego. Kto miał mu pomóc w tamtym okresie? Dzieci małe, żona. Podjął taką heroiczną decyzję – mówi Urszula Jaworska.
CZYTAJ: Kłoda Mała: mieszkańcy upamiętnili miejsce męczeńskiej śmierci rodziny Koniuszewskich
W jaki sposób rodzina dokonała aktu samospalenia, mówi Jarosław Kosiński, mieszkaniec Kłody, inicjator upamiętnienia miejsca męczeńskiej śmierci Koniuszewskich: – Nie mieli nic, chata pusta. Postanowili z żoną, że skończą z tym wszystkim po cichu. Są dwie wersje. Pierwsza, że nic nie mówili sąsiadom, a druga, że powiedzieli sąsiadom, że wyjeżdżają, bo mają dosyć prześladowań. Posprzątali mieszkanie, wzięli dzieci pod pachę, poszli do stodoły i tam się podpalili. A druga wersja – to ta, co mamy tu na scenie – że Potapow przyszedł i powiedział: „Jak już ochrzcisz dziecko, damy ci spokój”. On się na to fikcyjnie zgodził. Czekał tylko, aż wyjdą. Wcześniej uzgodnił z żoną, że dokonają tego koniecznego czynu. Jak Potapow wyszedł z wojskiem i wysłał żołnierzy po popa, w tym czasie Koniuszewski miał czas, poszedł z rodziną do stodoły i zamknął ją tak, żeby nie dało się otworzyć z zewnątrz. Oni się nie spalili, tylko udusili.
– W tym czasie już nic nie mieli. Stodółka była praktycznie pusta. To momentalnie się zajmuje. Ogień był za słaby, ich ciała były tylko zwęglone. Najmłodsza córka była praktycznie nienaruszona. W tych wszystkich papierach nikt nie może podważyć jednego – aktu zgonu najmłodszego dziecka. Na drugi dzień po ich śmierci kuzyn z Dąbrowicy i drugi z Piszczaca zanieśli najmłodsze dziecko do popa do Horbowa i on wypisał akt zgonu. To wszystko jest opisane – dodaje Jarosław Kosiński.
Gest desperacji
– Akt samospalenia dokonany przez rodzinę Koniuszewskich był czynem heroicznym – uważa ksiądz Bernard Błoński, prezes Stowarzyszenia Pamięci Unit w Podlaskich „Martyrium”, które wspiera inicjatywę upamiętnienia męczeńskiej śmierci unickiej rodziny. – Zawsze będzie powstawać trochę to pytanie, czy było to samobójstwo, czy może gest desperacji, przez który chcieli zamanifestować swoją postawę. Dzisiaj pojmujemy to chyba w tym drugim rozumieniu, znając cały kontekst historyczny. Po prostu prości ludzie, którzy mieli kawałek ziemi, byli związani z kościołem unickim, nie chcieli przejść do kościoła prawosławnego. Nie chcieli ochrzcić tam swoich dzieci. Zniszczeni materialnie i psychicznie przez ówczesne władze, zdecydowali się na taki gest.
– Razem z mieszkańcami chcemy upamiętnić to miejsce, żeby zostało dla przyszłych pokoleń – mówi Zbysław Pióro. – Żeby przyjeżdżały tu wycieczki, pielgrzymki. Postawiliśmy stodołę, która ma symbolizować stodołę, gdzie rodzina się spaliła. Docelowo chcemy, żeby była pokryta strzechą, tak jak kiedyś. Na terenie, na którym zginęła rodzina Koniuszewskich, postawiliśmy we wrześniu piękny dębowy krzyż, wykonany przez miejscowego cieślę. Przy pomocy mieszkańców postawiliśmy to w parafii. Na dębie, który prawdopodobnie pamięta czasy spalenia Koniuszewskich, jest powieszona taka kapliczka.
– Chcemy zebrać w tej stodole pamiątki z ich życia – narzędzia rolnicze, którymi się posługiwali, może jakieś łóżka, kuferki. To bardzo ważne upamiętnienie, bo zginęli za wiarę. Jako mieszkańcy chcemy, żeby pamięć o nich nie zanikła. Chcemy przekazać ją następnym pokoleniom. Zdesperowany człowiek, odarty ze wszystkiego. Małe dzieci. I jeszcze to, że był wierny wierze swoich ojców i swoim przekonaniom. Nie dał ochrzcić dzieci w cerkwi. Wybrał taką śmierć. Heroizm z jego strony – mówią mieszkańcy.
– Chyba można by nawet powiedzieć, że są święci albo zbawieni – stwierdza ks. Bernard Błoński. – Może oczekujemy formalnego wyniesienia na ołtarze ze strony kościoła, ale nie wszyscy dostąpią tego gestu ze strony Kościoła. Ale jest wielu świętych, których nie znamy z imienia, którzy pozostają anonimowi. Do takich chyba należy zaliczyć tych ludzi.
Na temat historii rodziny Koniuszewskich powstało kilka publikacji. Pisał o tym m.in. Władysław Reymont w książce „Z ziemi chełmskiej”
Teren, gdzie znajdowała się posesja rodziny Koniuszewskich, nigdy nie został sprzedany pod zabudowę mieszkaniową. Nie było chętnych, którzy byliby tym zainteresowani. Mieszkańcy Kłody Małej chcieliby, aby powstało tam miejsce kultu.
MaT / opr. WM
Fot. Małgorzata Tymicka/ archiwum/ gminazalesie.pl/horbow