W dzisiejszym odcinku zapraszam Państwa na drugą część rozmowy z Poliną Polożencową, którą spotkałam w czasie festiwalu „Wschód kultury – Inne Brzmienia”.
У сьогоднішньому випуску запрошую вас на другу частини розмови з Поліною Положенцевою.
Fot. Oksana Sawczenko Facebook
Polina Polożeńcowa: Prowokacyjne pytanie (śmiech). W rzeczywistości, jak większość Ukraińców po 24 lutego, podjęłam bardzo stanowczą decyzję, aby nie wracać do języka rosyjskiego. Teraz nawet w domu nie rozmawiamy po rosyjsku. Muszę też zaznaczyć, że moja mama w ogóle nie uczyła się ukraińskiego w szkole, a teraz jestem z niej bardzo dumna, bo używa aplikacji tłumacz w telefonie i jest bardzo zdeterminowana by mówić po ukraińsku. Cały czas rozmawiamy w języku ukraińskim, ale mimo to, kiedy jestem pod wpływem emocji mówię po rosyjsku, wychodzi mi to naturalnie, spontanicznie. Prawdopodobnie celem całego mojego życia będzie sprawienie, by język ukraiński stał się dla mnie spontaniczny. Jestem taka szczęśliwa, kiedy śnię po ukraińsku. Jak już mówiłam, mieszkam teraz w Wielkiej Brytanii i 70% mojego czasu mówię w języku angielskim, 28% po ukraińsku, a 2% zostaje na język rosyjski. Momentami jest ciężko, bo wszystkie te języki zaczynają się ze sobą mieszać. Dla mojego mózgu to trudna praca i dlatego kiedy się budzę i uświadamiam sobie, że mój sen był po ukraińsku, to takie zwycięstwo nad sobą. Nie zdarza się to za każdym razem, ale bardzo się z tego cieszę.
Anna Kovalova: Jak Pani dramat trafił do książki „Insekt” ?
Polina: Ta sztuka została zwycięzcą konkursu „Lypnewyj med” rok temu. Trzech zwycięzców zostało wybranych przez Instytut Ukraiński w Polsce do druku ich prac w książce „Insekt”. Nie wiem jakie były kryteria oceny. Po prostu mnie o tym poinformowali i bardzo się ucieszyłam. Pisałam tę sztukę jak już opuściłam Ukrainę, to były pierwsze dni wojny. Przekroczyliśmy granicę z Węgrami, mieszkaliśmy w hostelu, w którym było 26 osób w jednym pokoju. No i jak tworzyć w takich warunkach? W tamtym momencie napisał do mnie jeden teatr i zamówił sztukę, a ja siedziałam otoczona płaczącymi dziećmi, ludzie stali w kolejkach do toalety, dookoła mnie panował jeden wielki chaos. Ciężko mówić o napisaniu dramatu, kiedy nie masz sił, żeby wstać z łóżka. Ale i tak zdecydowałam się napisać. Pomyślałam sobie, że napisze jak potrafię. Dużo jest o mnie w tym dramacie, chociaż rzadko to robię w moich sztukach, prawie nigdy. Napisałam o moich doświadczeniach życiowych, ale rzadko zdarza mi się deklarować, że sztuka jest o mnie.
Anna: Proszę powiedzieć trochę więcej o dramacie „Oszczędzajcie prąd”
Polina: Mówi o ewakuacji i pierwszych dniach wojny i o moim pobycie we Włoszech. Zaznaczę tylko, że dramat nie opowiada tylko o mnie. Pisząc zdałam sobie sprawę, że w moich doświadczeniach nie ma tak wielkiej tragedii, by to wystarczyło do przekazania tych emocji odbiorcom. Ta sztuka od razu trafiła do zagranicznych teatrów, a moja ewakuacja nie wystarczyłaby, żeby wytłumaczyć obcokrajowcom, co dokładnie się dzieje, dlatego przekazałam dużo informacji o Mariupolu, o Buczy i o Irpieniu. Dramat został napisany rok temu i być może ta sztuka nie jest teraz zbyt aktualna. Stała się taką kartą w historii ukraińskiego teatru, by po prostu zarejestrować rzeczywistość. Teraz, według moich odczuć, ukraiński teatr potrzebuje więcej spektakli, które pozwolą na nabranie dystansu od wojennej rzeczywistości. Nie dokumentujemy już żadnych wydarzeń ani zgonów, bo jeśli mówimy o Ukrainie, to wszystko jest zrozumiałe. Teraz moje teksty, które piszę, dotyczą ponownego przemyślenia. A dramat, o którym rozmawiamy był o naprawianiu rzeczywistości. Napisałam go bardzo szybko. Można powiedzieć, że wyplułam z siebie emocje w tamtym momencie. Starałam się, żeby to nie była jakaś autoterapia, chciałam, żeby ten tekst był użyteczny, pouczający. Jego premiera miała miejsce w Wielkiej Brytanii, do tego czasu doczekała się już adaptacji na język angielski, polski i katański. Pokazano go również w Hongkongu i już widzę, jak ten spektakl działa na ludzi. No i teraz trzecia prezentacja tego spektaklu odbyła się w Lublinie. Chcę powiedzieć, że to jest radość, ale taka smutna radość, że obcokrajowcy, którzy obejrzeli spektakl, wychodzą z sali z przemyśleniami.
Zazwyczaj są bardzo zdziwieni. Kiedy pokazywano go w Wielkiej Brytanii w Teatrze Byrons Court, widzowie pisali do mnie po premierze. To też było ciekawe doświadczenie, bo w Ukrainie nikt tego nie robi. W Ukrainie po spektaklu toczą się dyskusje z reżyserem, autorem i publicznością.
W Wielkiej Brytanii wszyscy wyszli w milczeniu. Jednocześnie, mimo wszystko, teatr podał mój adres e-mail, jak się okazało. To nie jest tak, że go wszystkim rozdawałam. Oni pisali mi takie rzeczy, że czuli się bardzo emocjonalnie poruszeni, bo wielu rzeczy nie wiedzieli, a raczej słyszeli z wiadomości. W Wielkiej Brytanii, na początku inwazji na pełną skalę, chyba 70% wiadomości było poświęconych Ukrainie, teraz według mojego odczucia może 30%, ale nadal, wiedzą, co się dzieje w naszym kraju. Przeżywają to razem z nami. Na przykład nie trzeba im tłumaczyć sytuacji o elektrowni jądrowej, o tym, kiedy wysadzono tamę Kachowską, ale nie znają emocjonalnie tych wszystkich sytuacji, ponieważ dla nich wciąż jesteśmy jak ten pasek informacyjny w wiadomościach w telewizji. Mam wielką nadzieję, że moja sztuka pomogła zobaczyć ludzką twarz tych wiadomości.