Rozmowa z Jimmym Smithem, gitarzystą Foals [WYWIAD]

foals na koncercie w warszawie 25 06 2023 autor foto filip janowski 2023 07 01 171145

Grupa Foals zagrała 25 czerwca 2023 roku w Warszawie. Kilka godzin przed koncertem Filip Janowski spotkał się z gitarzystą tej brytyjskiej formacji, Jimmym Smithem. Poniżej rozmowa w dwóch wersjach: tekstowej oraz audio.

Filip Janowski: Czy pogoda w Polsce jakkolwiek dorównuje tej w Kalifornii, gdzie obecnie mieszkasz?

Jimmy Smith: Zdecydowanie tak! Lato w Polsce wydaje się być super. Za każdym razem jak tu przyjeżdżamy jest pięknie. No, poza jednym razem na Openerze, wtedy strasznie padało. Ale ogólnie wydaje się, że macie dobre, mocne lata. Jest chyba troszkę mniej wilgotno niż w Kalifornii, tam jest przecież blisko oceanu. Brakuje mi tu tej bryzy od oceanu…

Brakuje wody!

JS: (śmiech) Tak! Jakakolwiek woda byłaby spoko!

Jak Ci się mieszka w Kalifornii? Podoba Ci się jak dotąd?

JS: Tak, bardzo mi się podoba. Zawsze mi się tam bardzo podobało, odkąd pierwszy raz pojechaliśmy tam z zespołem. Który to był rok… 2008? To było przy okazji wydania pierwszej płyty. Pomyślałem wtedy: „wow, tego się nie spodziewałem”.

A jak długo już tam mieszkasz?

JS: W sumie to takie pomieszkiwanie, bo często wracam do Londynu. Ale jakieś… 4 lata. Może 3. Podoba mi się ten klimat. Rosną tam piękne kwiaty… Uwielbiam meksykańską i japońską kuchnię, a tam jest jej sporo… No i moja dziewczyna tam mieszka, co w sumie chyba jest najważniejsze. (śmiech)

Dobrze, przejdźmy do muzyki bo mamy ograniczony czas – musisz się jeszcze przygotować do dzisiejszego koncertu. Na płycie „Life Is Yours” prezentujecie zupełnie inne podejście do muzyki w porównaniu do poprzednich płyt. Jest lżej, bardziej tanecznie, a w tekstach chyba bardziej skupiacie się na doświadczeniach jednostki, niż na przekazywaniu jakichś prawd na temat społeczeństwa.

JS: Tak, myślę że dobrze to ująłeś. Ma to sens, bo tworzyliśmy tę płytę podczas COVIDu i lockdownów, więc nigdzie nie było tej grupowej wrażliwości, każdy myślał o sobie. To był straszny, okropny czas. Sądzę, że zupełnie naturalnie człowiek stawał się trochę bardziej samolubny. Wydaje mi się, że Yannis po prostu opisywał to, co się wtedy działo.

To zaskakujący kierunek jeśli chodzi o płytę stworzoną w czasie pandemii. Wydaje mi się, że większość artystów poszła w kierunku goryczy i swego rodzaju mroku w swojej twórczości.

JS: Tak, tak. Byłem przekonany że po lockdownie wyjdzie mnóstwo świetnych albumów. Okazało się, że wcale nie. Myśleliśmy, że nasza muzyka będzie depresyjna, a z jakiegoś powodu wcale nie była. Muzyka, która powstawała gdy tylko zaczynaliśmy grać była skoczna, taneczna i na swój sposób lekka. Stwierdziliśmy „ok, może ma to sens, reagujemy w ten sposób na całe to cierpienie”.  To było dla nas jak terapia, a Londyn był wtedy naprawdę ponury. Te dźwięki chyba po prostu działały dobrze na nas samych, pomyśleliśmy więc „kurczę, skoro tak, to faktycznie zróbmy to w ten sposób zamiast na siłę iść w stronę mroku”. Wszystko dookoła było już tak mroczne, że po prostu nie chcieliśmy już podążać w tym kierunku.

Czyli było to dla Was coś naturalnego?

JS: To było w pełni naturalne. Co oznacza, że następna płyta może być naprawdę mroczna. Mam nadzieję. Chciałbym NAPRAWDĘ mrocznego albumu.

Jesteś fanem mrocznych płyt?

JS: Tak! Są najlepsze! Moje ulubione płyty to takie, które są niby mroczne i emocjonalne, ale jednocześnie dodające otuchy. Taka celebracja ludzkiej niedoli. (śmiech)

Wspominałeś o terapii i autorefleksji – czy muzyka to dla Was narzędzie do autorefleksji?

JS: Zdecydowanie. Jak wspomniałem, tworzenie muzyki jest terapeutyczne.

Ale jak to działa – autorefleksja napędza tworzenie muzyki, czy tworzenie muzyki napędza autorefleksję?

JS: To działa w obie strony. Nie wiem, co przychodzi pierwsze. Musisz dokonać autorefleksji, bo Ty to tworzysz, to wychodzi gdzieś z głębi siebie. Musisz się nad sobą zastanowić, nad tym co z Ciebie wychodzi i dlaczego, pytać siebie „kim ja jestem?” każdego dnia (śmiech).

Każdy kolejny album przynosi nową odpowiedź na to pytanie?

JS: Tak. Ale nigdy tak naprawdę na nie nie odpowiada. (śmiech) To po prostu kolejne odwrócenie uwagi od tego pytania.

Czyli wciąż jesteś na drodze odkrywania tego?

JS: Tak, myślę że nikt nie wie kim tak naprawdę jest. No, może wie kiedy jest już starszy…

Jak proces tworzenia tej lekkiej, tanecznej płyty, i tworzenia w czasie pandemii, różnił się w porównaniu do poprzednich albumów z Twojej perspektywy jako gitarzysty?

JS: Był dużo prostszy. Stworzyłem jedną linię gitary czy jedną linię na keyboardzie i to wszystko, to był mój wkład w piosenkę. Bardzo uważaliśmy, żeby nie dołożyć w studiu zbyt wielu dodatkowych ścieżek, chcieliśmy utrzymać prostotę. Z mojej perspektywy była to świetna zabawa. Poza tym zatrudniliśmy tym razem kilku różnych producentów. Normalnie poszlibyśmy do jednego studia z jedną osobą na 6 czy 8 tygodni i zrobilibyśmy płytę. Tym razem mieliśmy 4 czy 5 różnych producentów, różne studia w Londynie, studio Petera Gabriela na wsi na południu Anglii. Dużo różnych muzyków, dużo różnych umysłów pracowało razem nad tym krążkiem. Wiele się od tych ludzi nauczyłem.

Jako muzyk czy jako człowiek?

JS: Jako człowiek. Ogromną częścią produkcji muzycznej jest podejmowanie decyzji. Musisz trzymać się swoich decyzji. Na przykład kiedy w głowie masz myśl „no nie wiem czy podoba mi się ta partia gitary”, to mówisz „nie podoba mi się ta partia” i się tego trzymasz, a nie kręcisz mamrocząc pod nosem że „no moooże będzie spoko”. Jestem w tym kiepski, chcę każdemu dogodzić. A przez to kończysz z muzyką, która jest wielkim bałaganem. Bo nie da się dogodzić każdemu. Musisz mieć silną psychikę. Obserwowałem jak ci ludzie radzili sobie z problemami czy problematycznymi ludźmi. Dużo było w tym dyplomacji.

Wrócę jeszcze do tej radosnej energii Waszej nowej płyty. Dalej ją odczuwacie po roku od wydania albumu, czy ona już wygasła i teraz coś innego zajmuje Wasze głowy?

JS: Nie, zdecydowanie już zniknęła. Ale to w porządku, uważam że nie powinna być podtrzymywana. Co teraz odczuwam? Strach dotyczący świata. W mojej głowie pojawiają się ważne pytania dotyczące kapitalizmu i końca społeczeństwa. Ostatnio czytałem, że miernikiem kapitalizmu jest to, że każde kolejne pokolenie ma lepszą sytuację niż poprzednie, ale to przestało w ten sposób działać. Ponosimy więc porażkę jako społeczeństwo. Ciągle o tym myślę. I o mediach społecznościowych oraz całej tej manii. To wszystko pędzi niesamowicie szybko, trudno mi za tym nadążyć i okropnie mnie to stresuje.

Masz jakieś własne sposoby żeby się odciąć?

JS: Usunąć to z telefonu. A jak z powrotem zainstaluję, to znowu usunąć, a potem znowu i znowu. To bardzo uzależniające. Na przykład taki Instagram – to niewiarygodne, ale jest tak uzależniający jak papierosy.

Uważasz, że jako popularny muzyk jesteś w stanie funkcjonować bez mediów społecznościowych w dzisiejszych czasach? To przecież narzędzie.

JS: Oczywiście, to jest narzędzie – w pełni się zgadzam. Nie można tego ignorować. Dzięki mediom społecznościowym można odnieść wielki sukces. Myślę że mniej znaczy więcej. Tak, mogę używać mediów społecznościowych, ale nie będę wrzucać każdego dnia postów o „życiu w trasie”. Czuję, że dużo magii zniknęło. Wszyscy ciągle widzą wszystko. Kiedy ja chodziłem na koncerty, to nie miałem pojęcia jak wyglądają kulisy. To było tajemnicze, magiczne. Teraz wiesz absolutnie wszystko. Ostatnio gadaliśmy z chłopakami o filmach i aktorach. Dziś wydaje się wręcz niemożliwym, żeby ukazał się film w którym gra aktor o którym nigdy nic nie słyszałeś. Wspominaliśmy francuski film „Nienawiść” z lat ‘90, w którym zagrał Vincent Cassel. Wcześniej się o nim nie słyszało, a potem „bum!”. Ale to dlatego, że świetnie tam zagrał. Tak było kiedyś, a teraz? Pewnie dawno miałby konto na Instagramie, 3 miliony śledzących go osób, i wiedzielibyśmy o nim wszystko. To już nie tak wyjątkowe. Ta wyjątkowość jest nam odbierana. Nienawidzę tego.

Chyba już trochę czuję ten mrok tej następnej płyty, o którym mówiłeś. (śmiech)

JS: (śmiech) Tak, ja też.

Zawsze dotykaliście trudnych, drażliwych tematów zarówno tekstowo, jak i muzycznie – niektórzy muzycy potrafią przekuć emocje na dźwięki i Wam z całą pewnością to świetnie wychodzi. Więc moje następne pytanie brzmi: czy spotkaliście się kiedyś z… może nie aż wrogością, ale ze złymi nastrojami i nastawieniem w związku z Waszym odważnym podejściem do tematów ekologii, środowiska, polityki?

JS: Oczywiście, nie dogodzisz każdemu.

Ale czy kiedykolwiek było to dla Was jako zespołu źródłem problemów?

JS: Nie, aż tak to nie. Po prostu zawsze będą ludzie którzy powiedzą „nie zgadzam się z tym”. A Ty na to „spoko, dobrze dla ciebie, nie obchodzi mnie to”.

Czyli wracamy do mediów społecznościowych i komentarzy.

JS: Tak, i te żądania z mediów społecznościowych – zagrajcie tę piosenkę, pójdźcie gdzieś, zróbcie to czy tamto, chcemy tego czy tamtego. Nie! Wybaczcie, ale nie, nie dostaniecie niczego z tych rzeczy. Ludzie muszą mieć trochę szacunku nawet nie tyle do muzyków – choć to też powinni – ale ogólnie do tego, czym to jest, czym jest muzyka jako sztuka. Jest teraz za dużo informacji o muzyce. Wybacz, trochę odjechałem od tematu, ale… nie wiem czy się z tym zgadzasz, ale po prostu czuję, że w dzisiejszych czasach niekiedy ujawnia się po prostu za dużo.

Tak, czasem faktycznie też mam takie wrażenie. Wracając do muzyki i do przekładania pewnych rzeczy na dźwięki: Wasze płyty są bardzo różnorodne. Jedna jest lżejsza i bardziej taneczna, jak „Life Is Yours”, inna bardziej tajemnicza, jeszcze inna mocno bezpośrednia. Ale jakkolwiek byście nie tworzyli i jakkolwiek te nagrania by się między sobą nie różniły, to zawsze jest coś, co pozwala Ci usłyszeć, że to Foals. Chciałbym więc zapytać czy musicie narzucać sobie jakieś ograniczenia tworząc nowe piosenki, żeby trzymać się tej swojej muzycznej tożsamości, czy przychodzi Wam to naturalnie?

JS: Nie na początku procesu tworzenia. Wydaje mi się, że nakładamy na siebie ograniczenia dopiero kiedy nagrywamy. Świetnie jest nagrać coś, co brzmi zupełnie inaczej od wszystkiego, co do tej pory stworzyłeś… jeśli Ci się uda. Ale równie dobrze możesz pomyśleć „to jest do niczego nie podobne” – ale nie w dobrym sensie. I wtedy robisz krok do tyłu, nakładasz na siebie te ograniczenia, kasujesz parę rzeczy. Sądzę, że wszystkie nasze nagrania mają wspólny mianownik dlatego, że wszystkie miały w zasadzie identyczny początek. Zbieraliśmy się razem w pomieszczeniu, bez żadnych efektów do gitar, bez żadnego sprzętu, i po prostu tworzyliśmy zachowując prostotę, w bardzo podstawowy sposób. A potem pod względem dźwięku mogą się zmieniać jak tylko się da, ale zawsze będą miały w sobie tę tożsamość, rozumiesz? Nawet jeśli zabierzesz wszystkie partie gitar i zostawisz tylko klawisze, to to serce nadal tam będzie. Tego nie zmienisz. Wydaje mi się, że to dobry sposób. Rozmawiamy już o kolejnym albumie. Chcemy zrobić naprawdę odważny album. Taki, który brzmiałby ZUPEŁNIE inaczej od wszystkiego. Tak jak zespół Low. Nie wiem czy go kojarzysz? Niestety pani z tego zespołu zmarła. Wypuścili album, który w niczym nie przypominał ich poprzednich dokonań, był do szpiku elektroniczny, niesamowity. A jednak wciąż brzmiał jak oni! To było super! Pewnie myśleli sobie „to się za bardzo różni od naszych poprzednich nagrań, stracimy mnóstwo fanów”. A każdy prawdziwy fan Low myślał „Tak! Bardzo szanuję tę próbę.” Chciałbym wprowadzić trochę więcej zmian. Chciałbym żeby na następnej płycie nie było gitary… Może niekoniecznie dokładnie to, ale coś w ten deseń.

To niespodzianka. I to odważna!

JS: Tak, dopiero narzucilibyśmy sobie ograniczenia! Cokolwiek stworzyliśmy wcześniej – nic z tego nie może się teraz pojawić! Zero nawyków. Ma być świeżo.

Zbliżamy się do 20. rocznicy istnienia Foals, to będzie Wasz sposób na świętowanie? W ogóle macie już jakiś pomysł na świętowanie?

JS: Zapewne skończy się tak, że wydamy nowy album akurat w 20. rocznicę. Mam nadzieję… Kiedy to w ogóle wypada? 2026 rok?

Za dwa lata.

JS: A tak, 2025. 20 lat… w ogóle nie czuję, że to 20 lat.

Przeszliście trochę zmian w tym czasie. Jak wpłynęło na Was odejście Waltera i jak wpłynął jego powrót do zespołu w tym roku? Bo na pewno nie jest tak, że po prostu wróciliście do tego jak sprawy się miały te 6-7 lat temu.

JS: Jest inaczej. Jesteśmy starsi, mamy dużo więcej doświadczenia życiowego. Jego odejście było okropne, straszne. Mój najgorszy koszmar. Jesteśmy starymi kumplami, chodziliśmy razem do szkoły. Mam wrażenie, że przeżywamy trasy koncertowe w podobny sposób, trzymamy się razem. I nagle on mówi: „odchodzę”. Szczęka mi opadła. Naprawdę? Oczywiście trzeba to uszanować, nie można nikogo zmuszać do pozostania w zespole jeśli tego nie chce, to tylko generuje smutek. Myślę, że Edwin [Congreave, klawiszowiec Foals, który odszedł z zespołu w 2021 roku – przyp. red.] się z tym męczył pod koniec, i męczył się z podjęciem decyzji. Bo to bardzo duża decyzja – tak naprawdę decydujesz się na powrót do normalnego życia. Rezygnujesz z czegoś wyjątkowego, czego już nigdy nie dostaniesz. Gdybym opuścił Foals, to już nigdy bym czegoś takiego nie przeżył. To się zdarza raz w życiu. Sądzę, że Walter zdał sobie z tego sprawę. Ma rodzinę, dzieci trochę podrosły, ma trochę mniej odpowiedzialności, więc wrócił. I to super, czuję że jest normalnie. Oczywiście trochę się to różni od starych czasów, minęło 7 lat, jesteśmy trochę starsi. Ale jest tak… normalnie i miło. Jakby tych 7 lat w ogóle nie było.

Wydajecie się być ze sobą bardzo blisko. Spędzacie ze sobą czas, kiedy nie jesteście w trasie, czy jednak potrzebujecie trochę od siebie odpocząć?

JS: Wiadomo, że trzeba spędzić trochę czasu osobno. Zwłaszcza po długiej trasie. Szaleństwem byłoby próbować spędzać razem wolny czas – nie mielibyśmy sobie nic do powiedzenia (śmiech). Przez 6 miesięcy siedzisz z innymi w metalowej puszce, a potem spotykasz się w pubie i o czym tu gadać? No dobra, możesz pogadać o zakończonej właśnie trasie.

Albo siedzieć w ciszy.

JS: (śmiech) Albo siedzieć w zupełnej ciszy! I tylko „uff… nie mamy dzisiaj koncertu… uff…”. Rozmawialiśmy o tym, że mieszkam teraz w Kalifornii więc dla mnie jest to trochę inne i trudniejsze. Jak kończymy trasę, to lecę tam i widzę się z chłopakami dopiero jak zaczynamy następną trasę. Tęsknię za tym. Robimy razem coś wyjątkowego i możemy o tym porozmawiać jak z nikim innym, więc fajnie zebrać się razem po trasie i pójść do pubu pośmiać się z tego, co się działo. Ale reszta zespołu regularnie się spotyka.

W takim razie co robi Jimmy Smith w wolnym czasie, kiedy nie widzi się z kumplami z zespołu?

JS: Dużo chodzę z psem. Zajmuję się nim… I robię muzykę. Obecnie pracuję nad własnym materiałem, uczę się śpiewać, jak być pewnym siebie i tak dalej. To długi proces.

I jak Ci idzie?

JS: Dobrze, naprawdę dobrze. Umiem śpiewać. To bardzo satysfakcjonujący proces. Powiedziałbym że jeden z najbardziej satysfakcjonujących, jakie kiedykolwiek przechodziłem. Jest trudny, do tego mocno polega na pewności siebie – a ta mnie czasem zawodzi. To taka podróż w nieznane, co bardzo mi się podoba. Podobnie jest z tworzeniem płyty. Nie do końca wiesz co robisz ani co z tego wyjdzie, dopóki nie skończysz całości.

Wiesz już kiedy wydasz swój solowy materiał?

JS: Chciałbym powiedzieć, że w przyszłym roku, ale nauka śpiewania zabiera więcej czasu niż sądziłem. Chcę żeby moje śpiewanie było naprawdę dobre, więc wciąż czekam. Na ten moment nie uważam, żeby było naprawdę dobre. Może coś wypuszczę w przyszłym roku… Nie mogę też wydać płyty wtedy, kiedy wydamy płytę z Foals (śmiech).

Chłopaki Cię wspierają?

JS: Tak! Zawsze mówią „No dawaj, gdzie ta płyta?”, a ja na to „Wiem, wiem, to już prawie 20 lat” (śmiech)

Czekamy w takim razie na Twój solowy album i na nowy, mroczny album Foals. Życzę Ci udanego koncertu dzisiaj i koniecznie odwiedzajcie Polskę tak często, jak się da.

JS: Na pewno będziemy. Dzięki!

Fot. Filip Janowski / Joanna Mikina

Exit mobile version