Mieszkańcy Kłody Małej w powiecie bialskim przy wsparciu miejscowej parafii chcą upamiętnić miejsce męczeńskiej śmierci rodziny Koniuszewskich. W 1874 roku unicka rodzina oddała życie w obronie swojej wiary.
Koniuszewscy, mimo nacisku wojska carskiego, nie zgadzali się na przejście na prawosławie, dlatego dokonali aktu samospalenia. W pożarze zginęła cała czteroosobowa rodzina z dziećmi.
CZYTAJ: Męczeńsko zginęli za wiarę. Mieszkańcy chcą ich upamiętnić
– Tragiczna historia rodziny przekazywana jest w naszej miejscowości z pokolenia na pokolenie – mówi Jarosław Kosiński, inicjator upamiętnienia. – To były czasy prześladowań wiary katolickiej na tym terenie. W tej wiosce było 90 procent prawosławnych, 10 procent katolików. I pan Koniuszewski, dawny szlachcic z Dąbrowicy, kupił tu ziemię i osiedlił się. Miał żonę, dwoje dzieci. Trafił do więzienia w Białej Podlaskiej – tam mu powybijali zęby, ale to nic nie dało. Nie chciał przejść na wiarę prawosławną. Władze carskie zmuszały go w każdy sposób. Przyszedł carski oficer i zapytał, czy zgodzi się ochrzcić córkę na prawosławie. To była wieczorowa pora, grudzień. Koniuszewski już wpierw umówił się z żoną, że oni popełnią samobójstwo w stodole, spalą się żywcem. W drzwiach stodoły był drąg, który odegrał główną rolę. Kiedy carski oficer wysłał żołnierza po popa, Koniuszewski wziął córkę pod rękę, żona wzięła drugą córkę, i poszli do stodoły, gdzie się podpalili. Żeby ludzie ich nie uratowali, do tego drążka przykręcił drut. Kiedy ludzie podchodzili, to ręce się paliły i nie dało rady rozerwać.
– W pewnym sensie jest to zawsze wydarzenie moralnie niekoniecznie usprawiedliwione, jeżeli to jest samobójstwo, natomiast możemy to nazwać samospaleniem. Czasami jest to w formie pewnego gestu protestu, rozpaczy, bezradności – mówi ks. Bernard Błoński, prezes Stowarzyszenia Pamięci Unitów Podlaskich Martyrium, które wspiera inicjatywę. – Stąd trudno określić to jednoznacznie moralnie. Chcemy ich pojmować – i tak postrzegali ich miejscowi – jako bohaterów, zmarłych za cenę własnego życia, którzy nie chcieli przejść na prawosławie. I dlatego wystawili im krzyż w miejscu, gdzie była ich posesja.
– Ta rodzina była bohaterami. Nikt nie lubi bohaterów, zwłaszcza władza, której ci bohaterowie byli przeciwni – mówi Jarosław Kosiński. – Władza zrobiła wszystko, żeby zatrzeć ślady, dlatego nie ma oficjalnego zapisu, gdzie zostali pochowani. Jest tylko jedna rzecz: na tym miejscu, co oni się spalili, nikt się nie pobudował. Od 150 lat ta działka stoi pusta.
Postawiono już stodołę, która ma symbolizować stodołę, gdzie rodzina się spaliła. – Ta stodoła jest na wzór XIX-wieczny, w tej chwili jest pokryta papą, ale docelowo chcemy, żeby była pokryta strzechą. Na terenie, gdzie zginęła rodzina postawiliśmy dębowy krzyż, wykonany przez miejscowego cieślę. Na dębie, który podejrzewam, że pamięta czasy spalenia Koniuszewskich, jest powieszona kapliczka. Razem z mieszkańcami chcemy upamiętnić to miejsce, żeby zostało dla przyszłych pokoleń – mówi jeden z mieszkańców.
– W stodole chcemy zebrać pamiątki z ich życia – dodaje Jarosław Kosiński. – Ma być wóz żelazny, narzędzia rolnicze, którymi się posługiwali. Może znajdziemy jakieś łóżka. Jako mieszkańcy wsi, razem z naszym wójtem mamy plan zrobić wiatę przy stodole, do której mogą przyjechać turyści. Szukamy prawdziwych majstrów, którzy umieją robić w drewnie z tamtych wieków: nie na gwoździe, a na drewniane kołki. Byłoby dobrze, gdyby to się udało zrobić przed sierpniem.
6 sierpnia podczas odpustu parafii Horbów planowane jest uroczyste zaprezentowanie miejsca męczeństwa rodziny Koniuszewskich. Na dokończenie prac związanych z zagospodarowaniem tego miejsca można wpłacać datki na utworzone subkonto parafii Horbów.
MaT/ opr. DySzcz
Fot. Małgorzata Tymicka/ gminazalesie.pl/horbow