Jeśli istniałoby coś takiego, jak ludzkie dobro narodowe, to dziewczyny z Lovebites powinny zostać uznane za takowe w Japonii. Pięć pięknych Azjatek właśnie szturmuje rynek muzyczny swoim czwartym długograjem.
Metalowy girlsband brzmi w Europie wciąż dość niestandardowo, a niekiedy wzbudza uśmieszek politowania. Tymczasem w Japonii to już w zasadzie nieodłączny element rzeczywistości, a można mieć nawet wrażenie, że w ostatnich czasach to wręcz swego rodzaju moda. Inna sprawa, że za tą modą idzie piekielnie wysoka jakość muzyczna i wykonawcza, a odkrywanie modern-metalowego czy modern-rockowego rynku w Japonii, to obecnie zajęcie pełne ekscytacji i dostarczające niepowtarzalnych emocji.
Lovebites to grupa która zdążyła już wyrobić sobie naprawdę mocną markę na Japońskim rynku: dziewczyny wydały 3 solidne albumy studyjne, 3 koncertówki i 4 EP-ki i, wydawać by się mogło, że są nie do zatrzymania. Niestety, w 2021 roku formacja zaliczyła poważne tąpnięcie, za sprawą odejścia założycielki, kompozytorki i basistki Miho. Jej koleżanki doznały tak głębokiego szoku, że na chwilę zawiesiły nawet działalność zespołu. Na całe szczęście, powróciły do aktywności po niecałym roku, rozpoczynając nowy rozdział w historii swojej grupy. Album „Judgement Day” to jego pierwsze świadectwo.
Powiem od razu: braknie mi słów aby opisać zachwyt jaki towarzyszy każdemu, kolejnemu przesłuchaniu tego krążka. Japonki grają z takim jadem i wściekłością, że aż trudno uwierzyć że te dźwięki wydobywa z siebie piątka drobnych, uroczych dziewczyn. Co jednak najważniejsze, prócz natłoku nut i nawałnicy szybkostrzelnych riffów, mamy tu do czynienia z tsunami doskonałych melodii i, przede wszystkim, zbiorem 10 niesamowicie dopracowanych i chwytliwych kompozycji. Po zespole kompletnie nie słychać że jeszcze kilka miesięcy temu w zasadzie nie istniał.
Otwierający płytę „We Are The Resurrection” to wręcz wymarzone otwarcie rzeczonego „nowego rozdziału” – siarczysty riff, ultraszybka galopada na dwie stopy i hymnowy refren obwieszczają, że Lovebites wróciły w glorii i chwale. Następujący po nim, tytułowy „Judgement Day” zaskakuje z kolei dość pompatycznym, basowym riffem nowej załogantki, Fami. Potem znów mamy dość wartką, muzyczną akcję i kolejny, epicki chorus. „The Spirit Lives On” z uwagi na swoje tempo oraz ilość melodyjnych zagrywek, przypomina stare dobre Helloween – nawet wokalistka Asami w refrenie zapuszcza się w rejony w których niegdyś lubił bywać niejaki Michael Kiske. Fajnie wypada też Ironowa galopada „Wicked Witch”, której melodyka a zwłaszcza wokalne harmonie na długo zostają w pamięci. Takich highlightów na tej płycie jest jeszcze sporo: skandowane zwrotki w „Stand and Deliver” trącają nieco Manowarem, „My Orion” znów urzeka wspaniałym, epickim rozmachem serwując przy okazji kolejne, hitowe rozwiązania melodyczne. Płytę kończy rozpędzony „Soldier Stands Solidarily” – jeśli komuś wydawało się że dziewczyny zaserwują nam łzawą balladę na pożegnanie, może się mocno rozczarować. Całość przelatuje niczym tajfun nawiedzający wybrzeże Kraju Kwitnącej Wiśni, a jedyne uczucie jakie pozostaje po jego końcu, to świerzb palców. Oczywiście po to, żeby włączyć PLAY po raz kolejny!
„Judgement Day” to wręcz powrót idealny. Po rewelacyjnym „Electric Pentagram” oczywistym było, że zespół jest w gazie, jednak utrzymanie poziomu wykonawczego i kompozytorskiego zakrawało na miano dość trudnej misji. Tymczasem nowy krążek jest nie tylko godnym następcą poprzednika, ale w sposób zdecydowany go przewyższa. Przyklasnąć też należy małej, acz słyszalnej zmianie – Azjatki nieco ograniczyły długość swoich kompozycji, dzięki czemu płyta zamiast standardowych 60 minut z hakiem, trwa nieco ponad 50, co naturalnie czyni ją znacznie bardziej przyswajalną.
Mógłbym jakoś sensownie podsumować tę recenzję, ale prawda jest taka że wciąż nie pozbierałem jeszcze szczęki z podłogi i póki co, nie zanosi się na jakąkolwiek zmianę w tym temacie. Włączam więc po raz kolejny przycisk PLAY na odtwarzaczu i rozpływam się nad geniuszem pięciu Japonek, które na pohybel krytykom postanowiły nauczyć świat, jak w XXI wieku powinno grać się heavy metal.
Tekst: Marcin Puszka