Największe swoje sukcesy odnosił na przełomie lat 80. i 90. Zdobył wicemistrzostwo olimpijskie i wicemistrzostwo świata w jeździe drużynowej na czas. Wygrywał poszczególne etapy wielkich tourów, a nawet zajął trzecie miejsce w klasyfikacji końcowej największego kolarskiego wyścigu – Tour de France. Teraz miłością do „dwóch kółek” zaraża swojego syna – Maxa.
Z legendarnym polskim kolarzem Zenonem Jaskułą rozmawiał Patryk Jakubczak.
Jak z perspektywy czasu patrzy pan na swoje sukcesy?
– Tego nikt mi nie zabierze. To mnóstwo pracy z kolegami w drużynie, różnych przygotowań. Kolarze mają tak naprawdę dwa tygodnie wakacji. Od 15 listopada rozpoczynają się już treningi na przyszły sezon. Najpierw są przygotowania, później jeździło się do Bułgarii czy Zakopanego. Po były 3 tygodnie treningów w śniegu, deszczu i w różnych porach. Teraz zawodnicy mają trochę łatwiej, bo mogą wyjechać do Włoch czy Hiszpanii i trafić na lepszą pogodę. Treningi zimą zawsze były ważne, to trening siłowy, biegi narciarskie, biegi, żeby jak najwięcej potu wylać na treningach. Kto dużo będzie ćwiczył, nawet jeśli nie ma talentu, to będzie miał szansę na zdobycie dobrego miejsca – opowiada Zenon Jaskuła.
Udało się też zarazić kolarstwem pana syna. Z początku chciał grać w piłkę nożną. Trudno było go namówić na to żeby jeździł na dwóch kółkach?
– Wiadomo, że chciał być, jak Lewandowski czy Ronaldo, Messi. Później przez COVID-19 nie mieli wspólnych treningów i stwierdziłem, że to ostatni dzwonek, bo miał 16 lat, żeby zacząć jeździć. Ja miałem 15 lat, gdy zacząłem. Mówię mu, że jest rok spóźniony: „Ty możesz dopiero wygrywać, jak będziesz miał 21 albo 22 lata”. Pierwszy kontrakt zawodowy podpisałem, mając 27 lat. Miałem przewagę, nad tymi zawodnikami, którzy zaczęli wcześniej. Oni już mając 27 lat kończyli kariery, a się dopiero rozgrzewałem. Jak 9-latek zaczyna karierę, to gdy dojdzie do 18 roku życia, mówi, że on już wszystko wie i nie ma motywacji. Szurkowski zaczął późno. Wielu dobrych zawodników zaczynało późno – stwierdza Zenon Jaskuła.
CZYTAJ: Sensacji nie było. Azoty nie sprostały mistrzowi Polski
Pytam o pana syna, bo niedawno dołączył do drużyny Lewart Team Lubartów, które jest zapleczem juniorskim Lubelskie. Perła Polski.
– Na razie rok jeździ na rowerze. Przez 3 lata ma się nauczyć wszystkich technik, sprytu. Powiedziałem mu: „Mogę cię wprowadzić, ale tymusisz sam na wyścigu razem ze swoimi równieśnikami do tego dojść”. Jest w Lubartowie z tego względu, że gdy za rok czy dwa przejdzie do Perły, będzie już takim zawodnikiem, od którego będę wymagał, żeby zaczął wygrywać. Mówię mu, że jest w takim momencie życia, że albo stawia wszystko na jedną kartę, albo nie. Co prawda w tym roku ma koniec szkoły sportowej w Świdnicy, za chwilę matura i będzie się mógł nastawić na 100 procent na kolarstwo. Życzę mu, żeby przynajmniej zdobył te wynik, które miałem ja. A jeśli je przeskoczy to tym bardziej, jako ojciec, będę zadowolony – stwierdza Zenon Jaskuła.
CZYTAJ: Znamy uczestników finałowego turnieju ENBL
Pan wspiera go jako ojciec, kibic czy trener?
– Jako ojciec. Moim zdaniem jednak za dużo „siedzi na telefonie”, gra w gry. To jest plaga młodzieży. Myślmy tego nie mieli. Może dlatego każdą chwilę spędzaliśmy na treningu. To od niego zależy. Ja mu mogę dać wędkę, ale rybę musi chwycić sam – dodaje Zenon Jaskuła. .
Max Jaskuła od niedawna jest zawodnikiem Boras Lewart Team Lubartów, juniorskiego zaplecza grupy Lubelskie. Perła Polski.
PJ / opr. DomKla
Fot. Boras Lewart Team / Facebook