Okładka czwartego tomu Klezmerów (wyd. kultura gniewu) znajduje się również wewnątrz albumu jako jeden z całostronicowych kadrów pchających do przodu tę pikantną fabułę. Nie jest to jednak rysunek w tej samej wersji – na potrzeby okładki został przerysowany, uzupełniony, podkolorowany, ale generalnie trafnie przedstawia wszystko, co tym razem wymyślił Joann Sfar. Jest tytułowy latający trapez, jest też trapezistka i jej mąż, jest wpatrzony w nich skrzypek Vincenzo i jest reszta klezmerów siedzących przy barze – jedni dyskutują o miłości, inni są u progu jej rozkwitu. Brakuje tylko dwóch mięśniaków, z którymi klezmerska ferajna wda się w krwawą bójkę…
Latający trapez! to odcinek inny niż wszystkie, co widać od pierwszych jego stron. Zamiast szeregu anegdot i akcji pędzącej do przodu, acz równie bogatej w ciekawe dyskusje na przeróżne tematy, zamiast emocjonujących koncertów będących wizytówką klezmerskiej grupy, dostajemy szereg całostronicowych rysunków, głównie przedstawiających kobiety, po czym wraz z dwójką bohaterów zasiadamy do kielicha przy stoliku w knajpie i zaczynamy wsłuchiwać się w ich rozmowę.
„Nie odpowiadać, nie odpowiadać, przede wszystkim nie odpowiadać. Nigdy nie pozwolić, aby poła płaszcza wkręciła się w szprychy dyskusji o miłości” – mówi w myślach jedna z postaci, po czym wkręca się w te szprychy i choć najpierw głównie słucha mądrych i niemądrych wynurzeń kompana na powyższy temat, to wreszcie sama też zaczyna nawijać na miłosne tematy. I choć Sfarowi w tej dyskusji ilość stron nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie – zdaje się, że im więcej plansz poświęconych na tę scenę, tym lepiej, to jednocześnie autor ciągnie inny wątek, nie tak odległy od pierwszego. Oto bowiem swój epizod miłosny mają również najmłodsi członkowie klezmerskiej drużyny, którzy droczą się ze sobą gestami i słowami, a napięcie między nimi, ujęte w szereg szarpanych rysunków, jest wręcz nie do opisania.
Sfar niezwykle umiejętnie, z wyczuciem i elegancją, choć czasem rubasznie, traktuje temat miłości w tej odsłonie swojego dzieła. Są też momenty niepokoju i sytuacje dość skrajne, ale o nich sza. Ekscytujące rysunki Sfara, wciąż uproszczone i pozornie tworzone na szybko, tym razem zyskują wydatne wsparcie w postaci wspomnianych rozkładówek, całostronicowych kadrów, raz skupiających się na danej scenie, innym razem stanowiących zbiorówkę różnych rysów, wyglądającą jakby została wyjęta ze szkicownika artysty. Te duże rysunki są efektowne, a bywają nawet zaskakujące – przyznaję, że w pewnym momencie miałem wrażenie, jakbym oglądał Franka Millera z czasów Sin City!
Ale spokojnie – to był tylko jeden moment i coś, co zupełnie nagle pojawiło się w głowie. Absolutnie nie ma żadnych związków pomiędzy tymi tytułami. Przyznam, że początkowo ta szkicowa forma Latającego trapezu! nieco mi przeszkadzała, a rozwleczone sceny niespecjalnie dawały nadzieję na pełnokrwistą fabułę w późniejszych partiach tomu, jednak ten zbiór impresji w pewnym momencie znakomicie złożył się w całość, sceny wyrwane z kontekstu tego kontekstu nabrały, a postaci, których pojawienie wydawało się bezcelowe, okazały się niezwykle istotne.
W Klezmerach Sfar jest jak zwykle – zabawny, tajemniczy, swawolny, mroczny, łobuzerski i ckliwy. Latający trapez, posłany przez niego na poszukiwanie prawideł dotyczących miłości bardzo dobrze wywiązał się ze swojego zadania, które wykonywał sumiennie aż do ostatniej sceny.
Znakomity komiks, świetna seria i wykwintne rysunki. Wszystko się tu zgadza.
Fot. GM