Na Dworzec Główny we Lwowie codziennie przyjeżdżają dwa pociągi ewakuacyjne. Dziś (21.02) wolontariusze medyczno-psychologicznego punktu pomocy czekali na pociąg z Zaporoża.
– Na początku wyjeżdżało dużo zdrowych ludzi: mamy z dziećmi i starsi ludzie. Nie było dużo osób na wózkach. Teraz jest bardzo ciężko, bo zdarzają się ludzie chorzy, leżący, z różnymi problemami. Jest dużo osób, które nigdy w życiu nie pomyślałyby, że zostawią swój dom – mówi mieszkanka Lwowa Irena Bous. – Pociągi ewakuacyjne przyjeżdżają tak jak przyjeżdżały, każdego dnia są dwa. Już od miesiąca jeden na dzień przyjeżdża z Chersonia. W nocy mamy też ewakuacyjne autobusy. Ci, którzy przyjeżdżają z Chersonia, zazwyczaj rano jadą do Polski. Zawsze ktoś przyjeżdża, zawsze jest więcej niż sto osób.
CZYTAJ: Prezydent Biden w Warszawie: Jesteśmy mocni i zjednoczeni, świat nie odwróci wzroku od Ukrainy
– Działam na dworcu od marca. Na początku było bardzo dużo osób, cały dworzec ludzi – opowiada Natalia Szmatok, psycholog pracująca z wewnętrznymi uchodźcami. – Nie było nawet jak przejść. Teraz jest ich o wiele mniej, ale to wcale nie znaczy, że pomoc nie jest potrzebna. Każda osoba jest ważna. Każda osoba zasługuje, żeby ktoś ją zauważył, pomógł, dostarczył informacji. Kiedy ludzi są zdezorientowani, to nawet same bycie z nimi jest dla nich ważne. Jeśli na peronie taka osoba widzi wolontariusza, to sama jego obecność jej pomaga.
– Pomagam, jak tylko mogę – mówi Chris Watts, wolontariusz ze Stanów Zjednoczonych. – W Stanach jesteśmy uczeni, by pomagać tym, którzy są w potrzebie, więc dla mnie działanie tutaj ma po prostu sens. Czuję się winny, kiedy nie pomagam. Przeżyłem coś podobnego. Służyłem w amerykańskim wojsku w Iraku. Wiem, przez co przechodzą ci ludzie. Fajnie jest być po drugiej stronie, pomagać ludziom, dać im schronienie. Mam świadomość, że znów robię coś, co ma znaczenie, a to przynosi satysfakcję. Nie wiem, czy jest jakaś jedna rzecz, która szczególnie zapadła mi w pamięć. Każdy dzień wygląda tak samo – przychodzę tu i po prostu czuję się dobrze z tym, co robię. Chce mi się przez to wstawać każdego poranka. Kiedy byłem w Stanach, to tego nie czułem. Po prostu wykonywałem swoją pracę. Wstawałem codziennie myśląc o tym, że nie lubię robić tego, co robię. A teraz każdego dnia nie mogę się doczekać, aż tutaj przyjdę. Nie mam więc jakiegoś konkretnego, szczególnego wspomnienia. Nie jestem w stanie wybrać jednego, bo każde jest dobre. Cieszę się każdym dniem.
– Zdecydowaliśmy wyjechać ponieważ zbliża się 24 lutego. Jest niebezpiecznie – mówią uchodźcy. – Boimy się. Nie mamy jeszcze planów, na razie przyjechaliśmy. Jeden albo dwa dni będziemy we Lwowie, a dalej zobaczymy. Ja mam chorą matkę, ona nie dałaby rady tu dojechać. Mieszkamy w pobliżu lotniska, niedaleko jest też baza wojskowa, obiektów strategicznych w mieście jest dużo. Długo nie decydowaliśmy wyjeżdżać, ponieważ mój mąż jest wojskowym. Nie mogłam rzucić swojej połówki, on jest dla mnie taki bliski.
– Pamiętam, kiedy przyszła do nas kobieta, której na wojnie zginęło dwóch synów. Trzeci dalej walczył – opowiada Natalia Szmatok. – Przyszła do nas cała zdenerwowana, miała atak paniki. Próbowaliśmy ją uspokoić. W pewnym momencie to się udało. Wzięliśmy ją za rękę i powiedzieliśmy, że jesteśmy z nią, że jesteśmy obok. Wtedy powiedziała nam, że jesteśmy jej aniołami. To był moment, który mocno zapadł mi w pamięć.
– Jest bardzo ciężko. Czasami robimy treningi psychologiczne dla wolontariuszy. Niektórzy z nich przychodzą każdego dnia, jak do pracy. Znajomi z różnych krajów zapraszają mnie, bym do nich przyjechała. Ale jak wszyscy by wyjechali, kto robiłby coś dla Ukrainy? Dlatego będę do końca – dodaje Irena Bous.
CZYTAJ: Prezydent Duda: Ukraina musi zwyciężyć, dlatego wszyscy wspieramy ją
Większość wolontariuszy na Dworcu Głównym we Lwowie to są tzw. wewnętrzni uchodźcy z Chersonia, Mariupola i Charkowa.
InYa / opr. WM
Fot. Inna Yasnitska