Wydawać by się mogło, że ktoś kto tworzy taką muzykę jak Jerome Reuter w ramach swojego projektu Rome, musi być z natury typem ponuraka i introwertyka. Tymczasem Jerome okazał się bardzo sympatycznym i otwartym gościem, który godzinami mógłby opowiadać o swoich życiowych doświadczeniach, pasjach i aktualnych projektach.
Z Jerome’m rozmawiałem na 2 godziny przed rozpoczęciem koncertu Rome w Studiu im. Budki Suflera. Był to specjalny koncert, poprzedzający jego występy w ogarniętej wojną Ukrainie.
Poniżej można posłuchać zapisu rozmowy, która oryginalnie została wyemitowana w programie „Kołowrót”, 14 lutego 2023 po godzinie 19. Dla tych którzy preferują tekst pisany, transkrypcja.
Radio Lublin: Jerome, moje pierwsze pytanie: choć Twoja muzyka oscyluje w okolicach mrocznego neofolku czy po prostu pompatycznej, akustycznej ballady, wielu Twoich fanów wywodzi się ze środowisk metalowych. Jak myślisz, dlaczego tak jest?
Jerome Reuter: Myślę że chodzi o podobną atmosferę do pewnych gatunków metalu. Dajmy na to jeśli znasz black metal, rozpoznasz pewne mroczniejsze klimaty które portretujemy. Oczywiście niektóre elementy muzyki Rome nie grają już tak dobrze ze sceną metalową, ale generalnie uważam że jest tu pewnego rodzaju tendencja do mroczniejszych nastrojów. Tak swoją drogą większość metalowców jakich znam, zwykle są to młodsze osoby ode mnie, to ludzie bardzo otwarci. Ci których znam słuchają różnego rodzaju muzyki – oczywiście jeśli jest ona dobra a jak przy okazji jest mroczna to już wogóle najlepiej. Ale umówmy się że to równie dobrze może być Johnny Cash, który miał mroczniejsze rzeczy, albo Nick Cave, albo jakaś muzyka elektroniczna, jeśli tylko pasuje do nastroju. Ci ludzie raczej nie pójdą w milutkie klimaty. Wydaje mi się że ważne jest też to o czym śpiewam, co oczywiście ma też swoje odniesienia w muzyce metalowej. Dla mnie to dość naturalna rzecz.
RL: Jesteś niezwykle płodnym artystą. W zasadzie ciężko znaleźć rok bez jakiegokolwiek wydawnictwa sygnowanego logo Rome. Z czego wynika owa płodność?
JR: Wiesz, to wszystko dla mnie jest łatwiejsze, bo działam sam. Nie muszę przechodzić przez cały ten proces nagrywania z kapelą: nie muszę pisać kawałków z innymi ludźmi, potem ich ogrywać na próbach i dopiero iść do studia. To są rzeczy które zabierają dużo czasu. A tutaj komponowanie, nawet kiedy miałem swój band, szło jednak zdecydowanie szybko i sprawnie. Różnica w odniesieniu do Rome jest taka, że czas od napisania piosenki do jej nagrania i wydania jest znacznie krótszy. Trzeba też pamiętać że to wciąż bardzo podziemna muzyka, więc nie musimy poświęcić roku na przygotowanie kampanii promocyjnej i dogranie wielu detali, takich jak nakręcenie drogiego wideo i tak dalej. To wszystko zabiera mnóstwo czasu a mi zawsze chodziło o muzykę. Trasy są zwykle małe, więc nie muszę wiele podróżować, zwykle piszę coś każdego tygodnia, więc maksymalnie po roku mam coś gotowego. Nie robię tego żeby być lepszym czy szybszym od innych, to po prostu mój rytm pracy. Jest szybszy, bo jestem jedyną osobą decyzyjną.
RL: Tak jak wspomniałeś, w Twojej muzyce, prócz oczywiście melodii i samych kompozycji, niezwykle ważną rolę grają teksty. Czy Twoim celem jest przekazać swoim fanom coś ważnego, jakąś prawdę czy przesłanie?
JR: Cóż, nie interpretuje swojej osoby jako swego rodzaju posłańca. Nie chodzi o dostarczenie ludziom jakiegoś istotnego przesłania dotyczącego polityki, historii i tak dalej. Ale, rzecz jasna, interesuje się tymi sprawami i staram się zaspokoić swoją ciekawość robiąc to co robię. Na przykład rzecz nad którą w tej chwili pracuję, to temat wojny na Ukrainie, więc jest to coś innego, to sytuacja która dzieje się teraz a ja opowiadam się po jednej ze stron. Wszystkie zasady których trzymałem się dotychczas wyleciały przez okno jeśli chodzi o nowy materiał. Ale zwykle kiedy pracuje nad pomysłami, bazuję na książkach, na filmach, na czymś co przyciąga moją uwagę i potrzebuję ją jakoś zaspokoić. Lubię ten styl pracy, lubię czytać. Oczywiście największym wyzwaniem przy takiej pracy jest znaleźć ten głos, zająć jakąś stronę z perspektywy której opowiesz daną historię, oczywiście w zależności od tego czego ona dotyczy. Wiele zależy też od nastroju, atmosfery a czasem po prostu od rzeczy która zwróci moją uwagę. Ogólnie to piękna sprawa w ten sposób spędzać czas.
RL: Niejednokrotnie słyszałem opinię, że jesteś przedstawicielem inteligentnej muzyki, jeśli rozumiesz co mam na myśli…
JR: No tak, zawsze lubiłem muzykę która w jakiś sposób łączy Cię z innymi rzeczami, takimi jak historia czy duchowość. Zawsze ceniłem zespoły które niejako zmuszały Cię żeby sięgnąć po słownik czy po podręcznik do historii, lubiłem zastanawiać się “o czym ten gość w ogóle śpiewa”?!? Zawsze mnie to kręciło, coś co wzbogaca Twój świat, a nie tylko sprawia że czas szybciej mija i czujesz się przyjemnie. Oczywiście chcę aby Rome też dostarczało takich emocji, żeby było przyjemne dla słuchacza, choć czasem żeby było też celowo nieprzyjemne. Generalnie chcę polegać na swoich osobistych doświadczeniach i być kimś, kto wnosi coś do Twojego świata, chodzi mi o coś więcej niż bycie po prostu zespołem.
RL: Miałem Cię zapytać o trwające właśnie tournee. Jest zatytułowane “The Late Furrow Tour” i promuje album, który wydałeś 3 lata temu. I nie byłoby w tym nic zdrożnego gdyby nie fakt, że niejako “po drodze” wypuściłeś jeszcze dwie kolejne, długogrające płyty…
JR: No tak, tour na początku nazywało się po prostu “The Lone Furrow Tour” i dotyczyło albumu który został wydany w 2020 roku. No ale jak wszyscy wiemy covid zmienił plany praktycznie każdego… No ale tournee było zabookowane, więc musiałem się trzymać pierwotnych założeń aby nie wprowadzać ludzi jeszcze bardziej w błąd. No więc faktycznie, takie jest to tourne, ale rzecz jasna w międzyczasie zaczęliśmy grać całkiem innego seta no i w dodatku wydaliśmy dwa kolejne albumy… Więc po tych kilku ostatnich koncertach wydaje mi się że wrócimy do normalności i zaczniemy faktycznie promować album który został wydany w tym roku. No wszystko było wywrócone do góry nogami przez te ostatnie dwa lata.
RL: Nawet jeśli Twoja muzyka jest raczej mroczna, nie boisz się od czasu do czasu puścić oka do fanów. Dobrym przykładem jest album “Parlez Vous Hate?” który jest pełny dość zmyślnie dobranej, prześmiewczej symboliki, a same kawałki bywają niekiedy dość pastiszowe, jak nawiązujący do Bruce’a Springsteena, “Born In The EU”…
JR: Zdecydowanie nie jest to najbardziej poważny album jaki zrobiliśmy. Cóż, po prostu dobrze się bawiliśmy. Czasami jest tak że robisz coś za czym tęsknisz, coś czego po prostu sam chciałbyś posłuchać. A ostatnie lata nie były zbyt wesołe. Więc tęsknisz za czymś nieco przesadzonym, za czymś co może nie jest jakoś bardzo śmieszne ale jednak Cię bawi. Daliśmy sobie trochę wolności, po prostu zrobiliśmy coś na co wtedy akurat mieliśmy ochotę. To wszystko jest bardziej rockowe, bardziej wprost, ma wręcz punkowy etos. Wiesz, wszystko było nieruchome, każdy siedział zamknięty, nie było żadnego życia, szczerze to nie bardzo mogłem się z tym pogodzić. Pewnie dlatego “Parlez Vous Hate?” było bardziej żywe i energetyczne. Możliwe że stało się też tak dlatego, że poprzednia płyta czyli “The Lone Furrow” była dość ciężka, w sensie że był to duży ciężar do wzięcia na klatę, nie tylko tematycznie, ale też ze względu na gości którzy wystąpili ze mną na tej płycie. To była po prostu duża produkcja. A “Parlez Vous Hate?” było jak strzał z biodra, zrobiony szybko i prosto. Wydaliśmy ten album z racji tego, że w zasadzie nie wiedzieliśmy kiedy i czy w ogóle wrócimy do koncertowania. Jasne, myśleliśmy że po prostu przyjdzie nam poczekać trochę dłużej i po prostu powinniśmy zaprezentować ludziom płytę, ale to był ten moment kiedy w zasadzie nawet nie mogłeś nic zaplanować bo przecież nie byłeś w stanie nic dokładnie określić w czasie. Więc stwierdziliśmy: wydajmy to teraz i zobaczymy co się dalej wydarzy. Oczywiście kiedy w końcu to się wydarzyło mogliśmy już pojechać w trasę a w dodatku mieliśmy gotowy kolejny album, no ale tak jak powiedziałem, mam nadzieję że teraz już wszystko wróci do normy i będziemy już mogli normalnie nagrać płytę, wydać ją i promować podczas trasy.
RL: Skoro już zahaczyłem o tematy bardziej “na luzie”, jestem ciekaw jak doszło do wydania niecodziennego albumu “The Dublin Session”?
JR: Tak, te sesje, tak samo jak “Hansa Studios Session” to rzeczy które przydarzyły nam się w trakcie trwania trasy koncertowej, kiedy spotykałem się z muzykami których cenię i kiedy mówiliśmy sobie: jasne, zróbmy to! Tak właśnie było w Dublinie, mam tam przyjaciół i splot różnych zdarzeń spowodował że usiedliśmy razem z muzykami grającymi tradycyjną muzykę irlandzką. Tak w ogóle to niedawno stało się to ponownie, więc niebawem ukaże się kolejna sesja. Tak naprawdę nie było to jakoś specjalnie planowane i zwykle przysparza to sporo problemów mojej wytwórni: “tak, ten materiał brzmi świetnie i jego również chcemy wydać, ale kiedy?!? Jest wiele rzeczy zaplanowanych na ten rok, potem są kolejne rzeczy a tu dochodzi kolejna, co z tym robić?”. No ale koniec końców zawsze znajdą jakiś powód dla którego gdzieś to jednak wcisną. Tak więc “The Dublin Session” to nie jest pełnoprawna płyta, oczywiście zalicza się do całej dyskografii, ale płytą poprzedzającą “Parlez Vous Hate?” była “The Lone Furrow” a przed “The Lone Furrow” było “Le Ceneri Di Heliodoro”. Szczerze to nawet nie pamiętam kiedy ta sesja dokładnie wyszła, czasem coś nagrywasz i to musi odczekać swoje. Natomiast na pewno ukaże się druga część tej sesji, nie wiem jeszcze dokładnie kiedy, będziemy pracować nad tym po zakończeniu naszej obecnej trasy. Kilka miesięcy temu faktycznie spędziłem trochę czasu w Irlandii i zarejestrowałem materiał, ale póki co jest kilka rzeczy które jeszcze muszę ogarnąć. Potem wrócę do domu i na spokojnie rzucę uchem na to co mamy.
RL: Trasa koncertowa, nagrania, sesje, spotkania, nagrania, znów trasa… Raczej nie narzekasz na brak zajęć?
JR: No tak, to jest właśnie to co robię. Wiesz, oczywiście zawsze mam jeden główny projekt na którym się skupiam i czasem zajmuje mi on nawet kilka lat, jak dajmy na to “A Passage To Rhodesia”. Miałem pewien koncept, pamiętam to dokładnie ze względu na miejsce w którym wtedy mieszkałem i biblioteki które odwiedzałem aby zgłębić cały temat. To był rok 2008 kiedy zaczynałem, a album ukazał się finalnie w 2014. W międzyczasie oczywiście wydawałem inne płyty, jak “Flowers From Exile” a potem kolejne, idące w podobnym kierunku, kolejne dwie czy trzy które były nieco poza moim systemem, “Nos Chants Perdus” i “Die Æsthetik Der Herrschaftsfreiheit” Dopiero po tym czasie byłem gotów znów podjąć temat. Czasami niektóre projekty potrzebują lat aby nabrać kształtu i to jest coś nad czym pracuję. I tak jak powiedziałem, w międzyczasie spotykasz się z ludźmi, kreujesz różne sesje a wytwórnia musi sobie z tym jakoś poradzić.
RL: Jerome, żyjemy w dość… skomplikowanych czasach, że tak to ujmę. Obecnie jesteśmy świadkami dość dużej rewolucji cyfrowej, która ma spory wpływ także na muzykę – ta z fizycznych nośników przechodzi w sferę internetowego streamingu. Czy obserwujemy właśnie upadek przemysłu muzycznego jaki znaliśmy dotychczas?
JR: Nie sądzę że to koniec muzyki na fizycznych nośnikach. To wszystko się unormuje, tak jak unormowało się chociażby w księgarniach. Oczywiście wielu ludzi używa Kindle’a czy innych czytników do ebooków, ale wciąż jest wiele osób które potrzebują poczuć w palcach papier kiedy czytają. I wydaje mi się że tak samo jest z muzyką. Wciąż jest grono osób które chcą kupić winyl, choć jest on teraz znacznie droższy. Czasem jestem nawet zaskoczony po jakich cenach muszę sprzedawać płyty, ale niestety tak wygląda rzeczywistość rynkowa. Dłużej czeka się na wytłoczenie płyty, nawet papier jest teraz znacznie droższy, także materiał na winyl. My wciąż wydajemy ograniczone, małe nakłady naszych płyt które jednak pozwalają nam przetrwać, wciąż jesteśmy w stanie z ich sprzedaży pokryć koszta produkcji. Rzecz jasna cały rynek jest w kryzysie, zwłaszcza teraz po dwóch latach pandemii i rosnących cenach związanych z wybuchem wojny na Ukrainie. Jeżdżenie w trasy stało się trudniejsze, mam wielu przyjaciół którzy musieli odwołać swoje trasy koncertowe bo przedsprzedaż w wielu miejscach nie szła zbyt dobrze i ryzyko wtopy było zbyt duże a agencja nie była w stanie nawet wystartować z produkcją danego show. My jesteśmy małym zespołem i staramy się jakoś z tego wybrnąć, ale też mamy swoje cięcia. Wiesz, obserwuje wiele zespołów gdzie na scenie były cztery czy pięć osób, teraz jest ich maksymalnie trójka a ich kierowca jest jednocześnie ich managerem i facetem który sprzedaje merch. Niestety musisz to wszystko odchudzać bo sytuacja jest dość skomplikowana – dla wszystkich, w tym i dla muzyków. Jasne, wojna, covid, pandemia uderzyły oczywiście znacznie mocniej w inne sekcje, ale… Wracając do meritum, na pewno nadal będziemy wydawać swoją muzykę na fizycznych nośnikach. Uwielbiam to. Wspaniale jest pracować nad tymi winylami i wierzę że wiele osób ma z tego sporo frajdy. Zespół rośnie, wierzę w to że będzie rósł, wolno bo wolno ale jednak, ale nasza polityka wydawnicza nie zmienia się, wydajemy wciąż takie same nakłady co zawsze. Są to małe nakłady winyli, małe nakłady płyt cd i to wciąż wystarcza. Jasne, nikt nie robi na tym wielkich pieniędzy, ale prawda jest taka że aby zespół istniał, musi istnieć też na fizycznym nośniku.
RL: Moje ostatnie pytanie dotyczy Twojego wyjazdu na Ukrainę. Jest to dość nietypowa inicjatywa, bo jedziesz do kraju ogarniętego wojną, co z założenia wydaje się być dość ryzykowną i niebezpieczną rzeczą. Umówmy się że koncertowanie na Ukrainie nie jest w obecnych czasach zbyt powszechnym tematem.
JR: Eee, taaaak, możliwe… Zobaczymy. Przekraczamy granicę dziś w nocy, zaraz po koncercie. Byłem na Ukrainie w zeszłym roku, już kiedy wojna się tam toczyła, więc mniej więcej wiem czego się spodziewać. Z drugiej strony byłem wtedy sam, bez zespołu. Nie przejmuje się jednak jakoś zbytnio tym wszystkim, mam na Ukrainie wielu przyjaciół, jesteśmy w kontakcie każdego dnia, wielu z nich mieszka tam na co dzień, więc to co się tam aktualnie dzieje nie jest dla mnie zbyt wielkim znakiem zapytania. Ale tak, masz rację że obecnie podróżowanie do Kijowa czy Lwowa nie jest rzeczą normalną.
Tekst i opracowanie: Marcin Puszka
Fot.: Kinga Hendzel