Po ponad 20 latach Jerzy Witaszek ustąpił z funkcji prezesa KS Azoty-Puławy. Jego miejsce zajął dotychczasowy dyrektor sportowy oraz były zawodnik Artur Witkowski.
Dlaczego pan ustępuje z funkcji prezesa?
– Przede wszystkim miałem odejść dużo wcześniej – mówi Jerzy Witaszek. – Natomiast w sierpniu rozpocząłem „projekt Totalizator Sportowy”. I uznaliśmy, że jeżeli moje nazwisko figuruje w KRS i na wszystkich umowach, moje odejście byłoby niezręczne i prawdopodobnie wydłużyłoby negocjacje podpisania porozumienia ze sponsorem, który ratuje puławską piłkę ręczną.
– To już jest 47 lat mojej pracy. W tym roku skończyłem 73 lata. Poświęciłem całe życie dla tej dyscypliny. Zrealizowałem się jako nauczyciel, dostałem liczne nagrody jako trener i ze swoimi zespołami zdobywałem mistrzostwa Polski i to wielokrotnie. Chyba jednym z moich największych sukcesów jest to, że z własnymi wychowankami, bez „armii zaciężnej”, bez kupowanych zawodników, awansowaliśmy do pierwszej ligi, wówczas jeszcze nie Superligi. Żeby się rozwijać, w 2003 roku założyłem Klub Sportowy Azoty Puławy, który po krótkim czasie awansował do najwyższej klasy rozgrywkowej. Jestem prezesem ponad 22 lata. Odnieśliśmy liczne sukcesy, chociażby sześciokrotnie trzecie miejsce w Polsce, drugie miejsce w Pucharze Polski. W Lublinie na Globusie rozgrywaliśmy mecze pucharowe, gdzie przychodziło ponad 5000 ludzi. To nawet wpłynęło na decyzję, żeby w Puławach powstała hala. Nie przewidziałem jednego – tego, że będzie kryzys i że Zakłady Azotowe „Puławy” wycofają się ze sponsorowania nie tylko mojego klubu, ale też i z całego sportu. To trochę zachwiało funkcjonowanie klubu. Ale nie odszedłem z tego powodu, bo to już jest dwa lata, jak Zakłady Azotowe nas nie sponsorują. Natomiast przychodzi w pewnym momencie zmęczenie materiału. Uznałem, że nowa krew w klubie będzie mieć więcej ambicji, żeby poszukać jeszcze dodatkowych sponsorów i wrócić na zasłużone dla Azotów Puławy i dla kibiców puławskich miejsce, czyli walkę o medale w mistrzostwach Polski – opowiada Jerzy Witaszek.
CZYTAJ: Koniec ważnej epoki w Puławach. Jerzy Witaszek rezygnuje ze stanowiska
Ten okres pana w Azotach Puławy to prawie 50 lat. Jakby mógł pan wybrać jeden moment, który będzie wracał do pana we wspomnieniach?
– Przede wszystkim po czterech latach pracy jako trener w Wiśle Puławy prowadziłem drużynę, która awansowała w juniorach młodszych na Ogólnopolską Olimpiadę Młodzieży. Zajęliśmy wtedy drugie miejsce, to był pierwszy medal w piłce ręcznej na tak poważnej imprezie zdobyty przez drużynę z województwa lubelskiego. To dało mi takiego kopa, że nadaję się do trenowania. No i potem pozostałe drużyny już zdobywały mistrzostwo Polski – mówi Jerzy Witaszek.
– Piłka ręczna była moją pasją od dziecka. Koledzy grali w piłkę nożną, a ja grałem w ręczną. Kiedy miałem złamaną nogę i półtora roku chodziłem o kulach, ojciec kupił mi piłkę do ręcznej, żebym mógł rzucać. Mieszkałem koło Technikum Chemicznego w Busku-Zdroju, gdzie było boisko do piłki ręcznej. Koledzy mnie namawiali, żebyśmy grali w nogę, a ponieważ byłem właścicielem piłki, to podjąłem decyzję: zagramy do 10 w rękę, a potem będziemy grali w nogę. W Busku-Zdroju był klub piłki ręcznej. Później wyjazd do Krakowa. A później zdecydowałem się na studia w Gdańsku, ponieważ tam był silny ośrodek piłki ręcznej skupiony wokół profesora Czerwińskiego. W 1978 roku obroniłem pracę magisterską nauczyciela wychowania fizycznego i w tym samym czasie skończyłem studia trenerskie. Na ostatnim spotkaniu specjalizacji profesor się pytał, gdzie kto będzie pracował. Wszyscy mówili: pierwsza, druga liga, ktoś tam trzecia, natomiast ja powiedziałem, że chciałbym poszukać w Polsce hali sportowej, gdzie nie byłoby piłki ręcznej, żeby stworzyć ją od podstaw. I marzenia młodego człowieka się spełniły. To taki przekaz dla naszej młodzieży, że jeżeli się ma pasję i jeżeli się nie załamuje, można doprowadzić do tego, że piłka ręczna w Puławach grała w najwyższej lidze rozgrywkowej, grała w pucharach, miała mistrzostwa Polski juniorów. No i przede wszystkim na koniec mojej kariery powstała wspaniała hala sportowa – wspomina Jerzy Witaszek.
Kiedy przyszedł pierwszy z sześciu brązowych medali mistrzostw Polski, pewnie wtedy pan poczuł, że to marzenie się spełniło?
– Kiedy przyszedłem do Puław w 1978 roku i powiedziałem, że możemy zdobywać medale w młodzieżowych mistrzostwach Polski, to się wszyscy za głowę łapali. A jak powiedziałem, że można grać w pucharach, to uważali, że ten młody człowiek ma chyba poprzestawiane w głowie. To się wszystko udało. Pomogła w tym na pewno atmosfera w domu. Kiedy żona zaakceptowała moją wielką pasję do piłki ręcznej i czas w soboty i niedziele spędzony na boiskach, miałem łatwiejszą możliwość działania, aby osiągnąć sukcesy. Muszę podkreślić, że miałem duże szczęście w życiu, bo na swojej drodze spotykałem ludzi mądrych, którzy mi pomagali. Ale też sporo takich, którzy rzucali mi kłody pod nogi i przeszkadzali. Jednym i drugim dziękuję. Tym pierwszym, bo bez nich nie można byłoby osiągnąć tych sukcesów, a ci drudzy mobilizowali mnie do większego wysiłku – stwierdza Jerzy Witaszek.
Ten ostatni mecz z Industrią Kielce oglądał już pan z trybun jako były prezes. Jakie to było uczucie po tylu latach obejrzeć spotkanie jako kibic?
– Muszę się przyznać, że nie oglądam meczów jako prezes czy jako kibic, ale jako trener, bo to jest mój zawód. Zawsze analizuje zachowanie zawodników i trenerów. I rzuciła mi się w oczy jedna rzecz. Zawodnicy z Kielc to jest co najmniej 10 lat różnicy w treningu w porównaniu z tymi z Puław. Szczypiorniści z Puław musieliby po pięć godzin dziennie rano trenować samą technikę, żeby dogonić te gwiazdy, które grają w Kielcach – zauważa Jerzy Witaszek.
CZYTAJ: Puławscy szczypiorniści mają nowego prezesa
Kiedy Zakłady Azotowe Puławy wycofały się ze wsparcia klubu, to był ten najtrudniejszy moment w pana karierze?
– 23 kwietnia 2024 roku wieczorem dostałem informację, że zakłady wycofują się ze sponsorowania. Zresztą w umowie z nimi mieliśmy zapis, że jeżeli będą stali finansowo kiepsko i będą „pod kreską”, mają podstawę do zerwania kontraktu w trybie natychmiastowym. No i stanęliśmy przed sytuacją, w której właściwie powinniśmy rozwiązać drużynę, tak jak to zrobili nasi koledzy z Tarnowa, którzy wycofali się z rozgrywek. Natomiast podjąłem działanie, żeby przedłużyć – brzydko mówiąc – agonię Azotów, abyśmy mieli czas na pozyskanie sponsorów – mówi Jerzy Witaszek.
– Muszę dodać, że przekazuję stery klubu, który nie ma żadnych zaległości finansowych ani w stosunku do zawodników, ani do innych kontrahentów. Ma zabezpieczenie finansowe, ma dobrego sponsora, z którym ma podpisaną umowę z nami do 31 sierpnia. Nowy prezes ma bazę do tego, aby na niej mógł budować nowy sponsoring dla klubu – stwierdza Jerzy Witaszek.
Użył pan mocnego słowa „agonia”. Docierały do pana takie głosy, że kibice nie są zadowoleni z tego, jak to wszystko wygląda, czy raczej pan starał się tego nie śledzić?
– Raczej tego nie śledzę, nie czytam wpisów zawodników. Natomiast źle to ująłem jako agonię. To tak wyglądało, kiedy inne kluby się wycofywały. Natomiast przez dwa lata utrzymywaliśmy klub bez sponsora tytularnego. A odchodzę z klubu, kiedy taki mocny sponsor – Totalizator Sportowy – jest. Nowy zarząd nie może się jednak zachłysnąć tym, że coś jest. Trzeba pracować, żeby ta umowa została przedłużona, trzeba pracować nad jeszcze innymi sponsorami – zauważa Jerzy Witaszek.
Wydaje mi się, że Artur Witkowski ma w sobie siłę, żeby walczyć o to, aby Lotto Puławy powróciły do najlepszej trójki w Polsce.
– Artur Witkowski jest przede wszystkim byłym zawodnikiem, który nie odpuszczał na boisku. Wierzę w to, że będzie miał charyzmę, będzie miał ambicję. Zresztą dostaje dobrze zorganizowany klub. Tylko teraz musi poświęcić czas na negocjacje z nowymi sponsorami, szukać tych nowych sponsorów – dodaje Jerzy Witaszek.
PJ / opr. ToMa
Fot. www.azoty-pulawy.pl
