Kolejny surrealistyczny album o rozterkach artysty, pokręcona autobiografia z obowiązkowym motywem spadania w stylu Moebiusa – no ile można? Marta Szulc odpowiada, że na pewno można raz jeszcze. Autorka bardzo stylowo opracowała temat własnych emocji i traum, ubierając go w piękną szatę graficzną, przyozdabiając świetnie zaprojektowanym grzbietem i tytułując Spleen (wyd. Mandioca).
Lubię komiksy, które opowiadają o autorze, a jednocześnie mówią coś o mnie. Ten album, po części dziejący się na ceracie kuchennej, pokazuje mi artystkę jak na dłoni, pozwala mi w pewnym zakresie ją poznać i kibicować jej wyjściu z traumy. Jednocześnie niektóre z plansz przerzucają mnie w te kadry, w których widzę nie tylko siostrę Ratched, ale też Eddiego Veddera, który słowami Davida Lyncha śpiewa mi, że być może w innej rzeczywistości istnieje inny ja, prowadzący znacznie piękniejsze życie.
POSŁUCHAJ: Wojciech Stefaniec o swojej twórczości
Czytając Spleen złapałem się, że idę tyłem do przodu, doświadczam wielu technik i komiksowych stylówek, ale też doświadczam czegoś, co już widziałem w swoim życiu – tym codziennym, ale i popkulturowym. Jeśli istnieje coś takiego jak komiks życiowy, to hej – Spleen jest takim komiksem. Na łamach artystka zdradza, że ta historia była realizowana bez scenariusza, równolegle do pracy terapeutycznej. I ta terapia, to siłowanie się z emocjami, widoczne jest w Spleenie idealnie.
Stworzenie takiego albumu wymaga wiele odwagi. Kłaniam się artystce, że go zrealizowała i że mogłem wejść do jej świata i spróbować co nieco zrozumieć. Na bank nie wyłapałem wszystkiego w tym gąszczu metafor, obrazów i kresek, ale przez całą objętość współodczuwałem z autorką. Takich osobistych, intymnych komiksów nam potrzeba.
POSŁUCHAJ: Historyk, Psychiatra i Naznaczony mrokiem
DySzcz
Fot. materiał wydawcy
