Nieznośny brak McKeevera

bbw5 2025 01 03 111544

Kiedy do slipcase’a mieszczącego pięć tomów serii Batman Black and White (wyd. DC) włożyłem po lekturze ostatni album, przypomniałem sobie ośmiostronicową historię otwierającą pierwszy z nich. W tej niezwykle delikatnej opowieści Ted McKeever przetwarza muskularnego Batmana naparzającego złoczyńców w człowieka, dla którego każda śmierć niewinnej osoby jest przegraną bitwą; który z namaszczeniem ofiary zabiera ją w ostatni taniec, mający na celu odkrycie jej tożsamości i oddanie szacunku. Powiedzenie, że jej życie miało znaczenie. Że była kimś. I na zawsze pozostanie w jego pamięci. Przypomniałem sobie skulonego, niezwykle ludzkiego herosa. I rzucany przez skalpel cień, przemieniony w kolejnym kadrze w cień tańczącej pary.

CZYTAJ: Czy czerń i biel służy nietoperzom?

Następnie spróbowałem przypomnieć sobie cokolwiek z tomu piątego. Bezskutecznie. Zerknąłem więc w spis treści. Nic nie zaskoczyło. Kolejnym krokiem było przewertowanie opasłego tomu – i tu jednak sukces, bo: Tradd Moore rysuje wspaniale, Andy Kubert nie jest może w życiowej formie, ale wraca do okresu, w którym najbardziej lubiłem jego prace, Greg Smallwood swoim nienachalnym realizmem sprawdza się bardzo dobrze, Bengal daje graficzny powiew świeżości, Kelley Jones w czerni i bieli to mistrzostwo wszechświata, Riley Rossmo jest odkryciem, którego kolejne perypetie w biznesie będę śledził, Daniel Warren Johnson tą ekspresją urzeknie mnie zawsze, Lee Weeks cieszy oko, Elsa Charretier i James Harren to kolejne nazwiska, które będę obserwował, a John Romita Junior osiąga chyba esencję swojej formy.

Tyle że nie ma w tym wszystkim emocji.

Nawet nie tej delikatności McKeevera, o której wspominałem, bo przecież nie wszystko musi być delikatne, subtelne i odmienne. Ale nie ma emocji. Są kompletnie nieodkrywcze puenty, jest mnóstwo klisz, posągowych póz, wyświechtanych motywów, które widzieliśmy już miliony razy. Jest produkt. Zrodzony ze świetnego pomysłu, w którym wszystko grało, a zakończony zlepkiem niepotrzebnych słów.

Batman nie jest tu skulonym herosem, ale cieszę się, że mógł nim być choć przez chwilę w pierwszym, nie bez przyczyny legendarnym tomie.

CZYTAJ: Batman w ujęciu mistrzowskim

DySzcz

Exit mobile version