1000mods to jeden z czołowych reprezentantów nowego pokolenia greckiego rock’n’rolla. Od czasu swojego debiutu, płyty “Super Van Vacation” z 2011 roku, przecierają szlaki na Europejskich scenach dla kolejnych formacji z Hellady. W deszczowe, listopadowe popołudnie, spotkałem się z Labrosem G., perkusistą grupy, łapiąc ich w trakcie kolejnego przystanku na tournee promującym ich najnowszy album, “Cheat Death”. W stołecznym klubie “Hybrydy”, ucięliśmy sobie treściwą pogawędkę odnośnie kondycji helleńskiej sceny rockowej oraz, rzecz jasna, zawartości nowego dzieła modsów.
Materiał audio pochodzi z audycji “Kołowrót” i oryginalnie został wyemitowany 26.11.2024.
Radio Lublin: Labros, świetnie móc Cię gościć u mnie w programie! Na początek chciałem zapytać Ciebie o taką rzecz: jak to jest, że w Grecji tak często sięgacie po tematy stoner rockowe i stoner metalowe? W zasadzie większość znanych kapel z Hellady ma w swojej muzyce jakiś pierwiastek tego pustynnego riffowania? O co chodzi? O podobne temperatury?
Labros G.: Po pierwsze, to dzięki za gościnę! Natomiast co do pytania, nie jestem przekonany czy to wszystko ma związek z gorącem i pogodą panującą w Grecji. Ale powiedzmy że tak 10, 15 lat temu istniała u nas scena, w której zaczęło aż wrzeć. Działo się to przede wszystkim w Atenach, ale też w Salonikach i innych greckich miastach. Małe zespoły, takie jak my, zaczęły koncertować w małych klubach w Atenach. Naszymi głównymi inspiracjami były kapele grunge’owe i stonerowe, ale też heavy rock czy klimaty a’la Pantera, cały ten southern rockowy styl. Członkowie wszystkich tych bandów mieli wtedy po 20 lat i w ten sposób stworzyliśmy naprawdę solidną scenę. To wszystko rosło i rozwijało się dość mocno i tak w okolicy 2012-2013 roku Planet Of Zeus miał wydane już dwa albumy, my jeden, Villagers of Ioannina City wypuściło swój debiut w 2014 roku i cała scena jakby eksplodowała. I tak też wszystkie nowe zespoły które zaczęły powstawać, były niejako zainspirowane ruchami lokalnych załóg. Jeden zespół wpływał na kolejny. Obecnie te większe zespoły starają się koncertować po całej Europie, ale też w USA i Australii, więc uważam że mamy naprawdę solidną scenę jak na Europejskie standardy.
RL: Nawet jeśli Greckie kapele mają ten wspólny pierwiastek, wydaje mi się że można je podzielić nieco na pół: są grupy takie jak Wy, które trzymają się bardziej klasycznego, rockowego brzmienia, oraz te, które do mocnych riffów dodają jeszcze elementy muzyki folkowej – przykładowo wspomniane przez Ciebie Villagers of Ioannina City czy Khirki. Zauważasz tę różnicę jako członek Greckiej sceny?
LG: Tak, oczywiście. Jednym z najbardziej legendarnych zespołów greckich z lat 70-tych był zespół który nazywał się Socrates Drank the Conium. To był pierwszy typowo heavy rockowy zespół jaki Grecja kiedykolwiek miała. I był to band, który czerpał inspiracje z tradycyjnej muzyki greckiej, zwłaszcza tej z rejonów Epiru, północno-zachodniego regionu naszego kraju, tego samego regionu z którego pochodzi właśnie Villagers of Ioannina City. I właśnie kiedy Villagersi wypuścili swój debiut, zainspirowali szereg innych zespołów do sięgnięcia po folkowe elementy. Nawet jeśli nie byli oni pierwsi, to właśnie oni byli tą iskrą która rozpaliła płomień.
RL: Ok, Labros, pogadajmy teraz o Waszej nowej płycie, “Cheat Death”. Mam wrażenie że jest to Wasz najcięższy album w historii, mniej Kyussowy a bardziej Sabbathowy, że tak to ujmę…
LG: Dzięki za to. Black Sabbath zawsze było obecne w naszym zespołowym DNA, tak jak Black Sabbath było obecne w DNA Kyuss i innych stonerowych bandów. Był to zespół którego słuchał każdy z nas i który był naszą główną inspiracją od momentu, kiedy byliśmy dzieciakami. Jeśli więc chodzi o tą cięższą stronę naszego nowego albumu, to cóż, każda z naszych płyt reprezentuje ten stan który chcieliśmy w danej chwili pokazać. W chwili kiedy pracowaliśmy nad “Cheat Death”, siedzieliśmy w nieco mocniejszych klimatach. Znów pracował z nami Matt Bayles, tym razem to on przyjechał do nas, do Grecji, nie musieliśmy lecieć aż do USA żeby nagrywać. Facet zrobił masę cięższych tematów, jak chociażby dwie pierwsze płyty Mastodon, dwie płyty Isis, mnóstwo bardzo ciężkich kapel. Wydaje mi się że uchwycił to co chodziło nam po głowie w najlepszy, możliwy sposób.
RL: Zastanawiam się na jakim etapie dotarło do Was, że jednak zagracie pewne rzeczy ciężej a cały materiał będzie miał określony klimat. Obraliście taki kierunek wcześniej czy takie tematy dzieją się u Was bardziej spontanicznie?
LG: Jest to spontaniczne, ale na etapie kiedy jammujemy, tworzymy numery w preprodukcji. To jest czas kiedy możemy pozwolić sobie na pewną spontaniczność i kiedy możemy się dobrze przygotować do faktycznego nagrywania. Jeśli chodzi o konkretnie nowy album, to mieliśmy kilka numerów które powstały podczas kwarantanny, podczas czasów covidowych, kiedy nie mogliśmy spotkać się na próbie. Dla przykładu “Gotzen Hammer” to jest numer który powstał niemal w całości podczas kwarantanny, riff do “Overthrown” George wysłał nam za pomocą vibera – siedzieliśmy w domu na kwarantannie, a George wysłał wiadomość “hej, sprawdźcie ten riff!”. Już wtedy wiedzieliśmy że te nowe kawałki są zdecydowanie mocniejsze, wysłaliśmy kilka takich preprodukcji do Matta żeby i on mógł dobrze się przygotować i wczuć w vibe nowego albumu.
RL: Prócz tego że gracie ciężko, mam też wrażenie że Wasz nowy album jest jednak odpowiednio pokombinowany. Nawet jeśli poruszacie się w obrębie danej stylistyki, płyta wydaje się być bardzo wielowątkowa i dajecie na niej upust inspiracjom z wielu różnych źródeł.
LG: Znów: dzięki za to. Wiesz, staramy się aby każdy nowy album był inny od tego poprzedniego. Za każdym razem staramy się dołożyć coś nowego do naszej muzyki. Nie dlatego, że wydaje nam się że sprzedamy dzięki temu więcej płyt czy coś, zwykle wychodzi odwrotnie. Robimy to głównie dlatego, żeby to było wyzwanie dla nas jako dla muzyków ale też po to, żeby móc wprowadzić jeszcze więcej inspiracji. Jasne, jesteśmy zainspirowani głównie sceną stonerową lat 90-tych, ale jednocześnie słuchamy wiele innej muzyki. Kochamy grunge, kochamy doom, kochamy wczesny heavy metal, nawet thrash, Slayer to jeden z naszych ulubionych bandów, to samo Motorhead – w końcu udało nam się nawet nagrać utwór-tribute dla Motorhead, kawałek “Speedhead”. To wszystko powoduje, że chcemy dawać siebie więcej i więcej, chcemy robić bardziej złożone rzeczy i zadowalać przy tym siebie, z poziomu tego jak gramy, co gramy i jak tworzymy kolejne nasze numery.
RL: Dobra, pogadajmy teraz o konkretnych piosenkach z “Cheat Death”. Na pierwszy ogień, chyba najbardziej nietypowy z numerów na tej płycie: “Love”. Mam wrażenie że odjechaliście w tym numerze najdalej jak mogliście…
LG: Będąc kompletnie szczerym, ten kawałek brzmiał nieco inaczej kiedy go ogrywaliśmy i preprodukowaliśmy. Wtedy był nieco bardziej vintage’owy, w stylu lat 70-tych i tamtejszej psychodelii. W studiu jednak nabrał takiego kształtu, że nie brzmi już w 100% jak 1000mods. To sprawka Matta Baylesa, to jak podszedł do kwestii wokali, gitarowych solówek i jakie miał ogólne spojrzenie na sound. Widzę to trochę tak, gdybyś posłuchał tego numeru na żywo – dzisiaj akurat go nie gramy – ale gdybyś go posłuchał w wersji live, to ten kawałek brzmi jakby pochodził z płyty “Super Van Vacation”. On ma taki klimat wczesnego rocka, jest totalnie modsowy, tak jak zwykle to robiliśmy. No i ma ten space’owy finał. Więc sądzę że ten numer jest bardzo korzenny jeśli chodzi o 1000mods.
RL: Świetną rzeczą jest zamykający płytę “Grey, Green Blues”, numer który chyba najbardziej przywołuje pustynnego ducha…
LG: To jest kawałek do którego uwielbialiśmy jammować w fazie preprodukcji. Jak zapewne zauważyłeś, numer trwa 10 minut, ale zdarzało się że graliśmy go 15 czy 20 minut, żeby znaleźć jakieś fajne pomysły. To kawałek który nagrywaliśmy w dość specyficzny sposób, właśnie po to żeby ludzie mogli poczuć to o czym mówisz, tę przestrzeń i wszystkie elementy i warstwy które w tej piosence są. Zaprosiliśmy też do tej piosenki naszego kumpla, Jiomy’ego, który zagrał na organach, hammondach i pianinie. Użyliśmy bardzo vintage’owych organów i głośników, właśnie po to żeby przywołać ten specyficzny vibe lat 70-tych ale z tym naszym charakterystycznym sznytem.
RL: Właśnie! Goście. Na “Cheat Death” pojawiło ich się całkiem sporo.
LG: Mieliśmy to szczęście, że tym razem nagrywaliśmy wszystko w Atenach, więc znacznie łatwiej było nam zaprosić mnóstwo gości. Mamy więc dwóch różnych wokalistów jak Amie z Godsleep i Apolonię Api z Frienzy. Jest też Panos który gra na specjalnym instrumencie perkusyjnym, semantronie, na początku “Gotzen Hammer”, także Jiomy który nagrał w kilku numerach klawisze i pianino w numerze “Blue Bird”, no i jest jeszcze Nikos który gra na wiolonczeli. To było wspaniałe mieć ich wszystkich tak blisko i móc dodać ich grę na nasz album!
RL: “Cheat Death” ukazało się w kilku kolorach winyla oraz obowiązkowo w formie cyfrowego strumienia. Jak to jest z tymi wydaniami fizycznymi? Robicie to, bo Wasi fani wciąż słuchają muzyki z “placków” czy są to bardziej osobiste pobudki, bo sami jesteście kolekcjonerami?
LG: I to i to. Oczywiście na początku szła nasza osobista potrzeba żeby mieć to wydane na winylu – jesteśmy ludźmi którzy słuchają muzy raczej z winyla. Robimy to od wielu dekad i wydaje mi się że tak już pozostanie. Ale jest też tak, że jeśli spojrzysz na statystyki, to zauważysz że winyl w ciągu ostatnich 3 czy 4 latach sprzedaje się lepiej niż streaming. Wydaje mi się że dzieje się tak dlatego, że ludzie w końcu zrozumieli, że ważne jest trzymanie albumu w rękach, podziwianie okładki w dużym formacie, obcowanie z nią z pewnym namaszczeniem. Jasne, muzyka jest najważniejsza, ale trzymanie winyla w ręku, patrzenie na niego, daje po prostu więcej radości. Rzecz jasna mamy swoją własną wytwórnię a niedawno otworzyliśmy nawet sklep płytowy w Atenach, jakieś półtorej roku temu. A wszystko dlatego że zawsze byliśmy i zawsze będziemy miłośnikami winyli.
RL: Wydaje mi się że większość osób które słucha muzyki ze streamingów stawia raczej na playlisty i algorytmy niżeli na słuchanie pełnych płyt. To raczej domena tych którzy preferują fizyczne nośniki.
LG: I to jest chyba powód dla którego robimy to co robimy, będąc nieco naprzeciw temu, jak muzyczny rynek funkcjonuje obecnie. Ok, jasne, wypuściliśmy kilka singli na Spotify i tak dalej, ale wciąż wierzymy że najlepsza opcja żeby słuchać muzyki, nie tylko naszej, ale ogólnie muzyki, to słuchanie pełnych albumów. Raczej nie grozi nam wydawanie singli tylko po to żeby dopasować się do algorytmów. Tak jak powiedziałeś wcześniej, nasz album jest pełen różnorodności, ale nagrane zostało na nim to, co chcieliśmy uchwycić w tym konkretnym momencie i jestem pewien że nadal będziemy podążać tą drogą.
RL: Ok, na koniec chciałem zapytać Cię o taką rzecz. Nie tak dawno rozmawiałem z Dimosem z zespołu Khirki. Dimos stwierdził że takie kapele jak 1000mods, Planet of Zeus czy Villagers of Ioannina City przetarły szlaki dla innych, młodszych kapel z Grecji i dzięki temu im jest teraz znacznie łatwiej zorganizować trasę czy zagrać na jakimś festiwalu, bo Grecja ma teraz niezłą renomę na świecie. Czy Ty, jako Labros z 1000mods czujesz się kimś w rodzaju lidera, prekursora, prowodyra, człowieka który wraz z kumplami przetarł szlaki i wytyczył kierunek nowoczesnej, greckiej sceny rockowej?
LG: Nie? Tak naprawdę myślę że to co najbardziej pomogło greckiej scenie, to solidarność pomiędzy zespołami. Dla przykładu, znam się z Dimosem, spotkaliśmy się kilka razy ale nie rozmawialiśmy wtedy zbyt wiele. Niemniej utrzymujemy kontakt i kilka razy pytał: ej, Labros, jak mogę skontaktować się z tym czy innym promotorem? I to jest klucz do tego żeby iść naprzód. Być otwartym, dzielić się swoją wiedzą i doświadczeniem, kontaktami z innymi bandami. Mam taką anegdotę dotyczącą grupy Naxatras, kojarzysz ich? No więc od kilku lat dzielimy między sobą tour managera i akustyka. Żartujemy sobie, że kiedyś musieliśmy jeździć po starych, beznadziejnych drogach, a teraz możemy jeździć po autostradach! Ale to jest właśnie sposób, dzięki któremu możesz iść naprzód. Nawet jeśli mamy większą rozpoznawalność, gramy więcej gigów czy cokolwiek, dobrze jest pomóc innym bandom, właśnie po to żeby scena rosła w siłę. Lepiej jeśli rośnie scena, niż jeden zespół rośnie indywidualnie.
Tekst i zdjęcia: Marcin Puszka
Specjalne podziękowania dla Ouga Booga Recordings i Knock Out Productions.