Rok pierwszy (wyd. Egmont) to wytrych dla komiksowych potentatów służący sięgnięciu w przeszłość i pokazaniu mniej lub bardziej oczywistych początków superbohaterów w trykotach. To opowiedzenie historii na nowo, uzupełnienie jej nowymi niuansami lub rzuty okiem na to, co było przed powstaniem tychże superbohaterów.
Gotham to właśnie taki rok pierwszy zgotowany miastu, zwanemu mrocznym miastem mrocznego rycerza. Miastu z duszą – jak to dawno temu na łamach zeszytówek z Nietoperzem pokazał Peter Milligan. W ujęciu Toma Kinga ta dusza była kiedyś wręcz nieskażona – choć wszyscy, którzy choć na chwilę zatrzymali się przy komiksowym Batmanie lub (ech, niech już będzie) nawet filmowym – wiedzą, że Gotham to miasto cudów, w którym maczety latają koło głów a bezpieczeństwo jest mniej więcej na takim poziomie, jaki gwarantowały miejskie sylwestry w Polsce w latach 90. – to w tym tomie dowiadujemy się, że dawno, dawno temu było to miasto radości i dobrosąsiedztwa, nieskażone grozą i przemocą.
CZYTAJ: Trzy akordy, darcie Milligana i McCarthy’ego
Gotham. Rok pierwszy to jednak nie bajeczka, a rasowy noir. Otóż na długo przed pierwszym występem człowieka z nietoperzem na klacie, to miasto piękna zaczęło się sypać – i właśnie drogę ku upadkowi opisano na kartach tego tomu. Pewnej nocy znika dziedziczka Wayne’ów, a w sprawę zostanie uwikłany prywatny detektyw, który będzie tańczył jak mu zagrają – trochę jak Mel Gibson w Okupie, trochę jak Harry Angel, i trochę jak wielu mrocznych detektywów, komentujących z offu swoje poczynania.
Wszystko jest tu zagrane świetnie – postaci zarysowane są hardo, a tajemnice się mnożą, prowadząc do mocnego finału. Są nawiązania do Batmana, w tym jedno dość szokujące. Jest rytmika kryminału i wszelkie jego składowe. Są świetne rysunki, gwarantujące mroczny klimat opowieści. A jednocześnie nie ma tu nic nowego i świeżego, nic, czym fani gatunku mogliby zostać zaskoczeni.
Komiksowy potentat sięgnął po kolejny wątek i kolejną stylistykę przygotowując produkt matematycznie wyśmienity. Nikt tak nie robi komiksów od linijki, jak wielcy wydawcy, którzy okres spontanicznych eksperymentów mają już za sobą i ugrzęźli w panicznych próbach zadowolenia czytelnika.
DySzcz
Fot. materiał wydawcy