Smocze jajo? Sfar i Sandoval połączyli siły

smoczyparyz p6 2024 11 03 194923

Widmo smoczej apokalipsy zawisło nad Paryżem, po ulicach kręcą się syrena i hawajska królowa, ale najciekawsze zdaje się w tym wszystkim co innego: współpraca dwóch niebanalnych twórców, którzy zapisali się w historii komiksu swoimi wyjątkowymi – każdy w innej kategorii – dokonaniami. Joann Sfar – mistrz komiksu wnikającego w głębię tematu, zadający proste pytania i dający na nie mądre odpowiedzi; oraz Tony Sandoval – ekspert od klimatycznych baśniowych opowieści z demonami i mackami na pierwszym planie. Czy coś tu mogło pójść nie tak?

Choć na kilku kadrach Sandoval rozedrganą kreską nawiązuje do Sfara-rysownika, a Sfar raz na jakiś czas specjalnie daje Sandovalowi pretekst do rysowania rozkładówek, to jednak w Smoczym Paryżu (wyd. timof comics) nie widać długofalowego kompromisu. Sfar pisze po swojemu – jak zwykle jest erudytą, żonglującym historycznymi smaczkami i ich interpretacjami, jak zwykle bawi się słowem (tu może czasem aż za bardzo), jak zwykle zadaje pytania – tym razem kotem czyniąc smoka, a rabinem mnicha, i jak zwykle rozsiewa specyficzny dowcip. Sandovalowi zdaje się to nie przeszkadzać – swoim zwyczajem rysuje stwory i potwory. Zupełnie jakby działali obok siebie. Nie razem. Bez chemii i bez przyciągania.

CZYTAJ: Małpa w kosmosie nie ma lekko

Być może zbyt mocno przywykłem do naznaczonych osobistym wydźwiękiem narracji w autorskich komiksach obu panów, by móc w pełni delektować się Smoczym Paryżem, a być może jest to przykład nietrafionego sparowania twórców. Kiedy jednak wyobrażam sobie pewne sceny z tego albumu narysowane przez Sfara, czuję się zadowolony. Bardziej niż wyobrażając sobie inne, napisane przez Sandovala.

Wspominałem o smaczkach i nawiązaniach – tych jest mnóstwo, nie będę ich zdradzał – są do samodzielnego odkrycia. Zdecydowanym smaczkiem jest także zakończenie – choć na granicy ryzyka, to jednak zabawne. I z cennym, bardzo prostym i oczywistym, sfarowskim morałem.

Smoczy Paryż jest jak okładka tego albumu – zaciekawiająca nie rysunkiem i logotypem, a nazwiskami autorów. A w środku – materiał na dwa autorskie albumy, a nie na jeden wspólny. Jako zagorzały zwolennik Sfara i umiarkowany fan Sandovala wolę po odłożeniu na półkę tej smoczej apokalipsy sięgnąć sobie po Małego wampira lub Doomboya i podziwiać to, w czym panowie są najlepsi.

DySzcz

Fot. materiał wydawcy

Exit mobile version