Rok 2022: po lekturze pierwszego tomu Blasta
Kiedy Manu Larcenet wydaje swój nowy komiks, wiadomo, że nie będzie lekko i że emocje sięgną gwiazd. Tak było w przypadku poruszającej Codziennej walki, którą Larcenet debiutował na polskim rynku w 2016 roku i zjednał sobie sympatię czytelników oraz aplauz krytyków; tak było także przy okazji jego drugiego albumu opublikowanego w naszym kraju – wstrząsającego Raportu Brodecka z roku 2021. Rok po tamtej publikacji dostajemy do rąk nowe dzieło artysty – 400-stronicową cegłę zatytułowaną Blast (wyd. Mandioca). To pierwszy tom historii, w którym znalazły się dwa pierwsze albumy czteroodcinkowej opowieści. Jest to zatem pierwszy wydany u nas Larcenet bez zakończenia. Z czym to się wiąże? Wrócę do tego na końcu.
Blast to w zasadzie dość kameralna opowieść, zdająca relację z przesłuchania Polzy Manciniego. Cierpiący na poważną otyłość pisarz jest oskarżony o coś strasznego, a szczegóły mają wyciągnąć z niego dwaj funkcjonariusze, którzy muszą zebrać maksimum informacji, aby dołączyć je do raportu z dochodzenia. Zamknięty w pokoju przesłuchań, a czasem transportowany w bardziej przyjazne miejsca, Polza opowiada gliniarzom historię swojego życia. My wiemy tylko, że zrobił coś, co nie mieści się w zasadach panujących w społeczeństwie. Jako czytelnicy jesteśmy totalnie samotni w swoich rozważaniach – bo Polza zna prawdę i rozumie swoje pobudki, a funkcjonariusze znają efekty działań Polzy. My nie wiemy niczego. Czytając zeznania, wspomnienia i przygody głównego bohatera piszemy sobie jego życie po swojemu. Kłamstwa i niedopowiedzenia, które pojawiają się w trakcie tej spowiedzi, weryfikujemy tylko czasami, kiedy dobry lub zły glina wtrąci swoje trzy grosze do opowieści Polzy.
Przesłuchanie przynosi efekt co najmniej niepokojący. Polza okazuje się być wagabundą z wyboru. Pewnego dnia, po śmierci ojca, decyduje się odrzucić swoje życie, po prostu z niego wyjść. Zostawia dom, żonę, codzienne obowiązki i najzwyczajniej w świecie rusza przed siebie. Jego deliryczną podróż legitymizuje to, że nie ma już kogo rozczarować, zawstydzić czy zmartwić. Bo jest ostatni z rodu. Staje się nędzarzem bez narodowości, trafia do republiki nędzarzy, żyjąc w lesie uwalnia swoją dzikość. Zupełnie jak w „fatum tostera” – anomalia staje się jego tożsamością. Polza przenika do natury, stając się tym, co go otaczało, zezwierzęcając się. „Gdziekolwiek indziej zamknięto by mnie za to, ale las mnie chronił” – mówi włóczęga. Tyle że na tych łączach człowieka z naturą dochodzi do wielu poluzowań obyczajowo-zachowawczych, a Polza pamięta wszystkie docinki, jakie spotykały go ze strony innych. Czy ta spolegliwa i w miarę uprzejma powierzchowność to odzwierciedlenie jego słów, że uciszył sam siebie, zamiast nas rozszarpać?
Bohater napędzany jest przez pragnienie przeżycia tytułowego blasta – to chwila, w której świat się zmienia, moment zawieszenia i efektownych doznań. Czy jest to przeżycie metafizyczne, czy może raczej transcendentne upojenie pijaka i narkomana, który wynalazł sobie poetycką wymówkę? Poszukując odpowiedzi na to pytanie zostajemy zastopowani na stronie 406. I tutaj chciałbym wrócić do zagadki, którą postawiłem na początku: z czym wiąże się to, że mamy do czynienia z pierwszym wydanym w Polsce Larcenetem bez zakończenia? Otóż w moim przypadku wiązało się to z uczuciem totalnego przerażenia i wielkiej obawy co do ciągu dalszego. Larcenet zostawia nas z wieloma pytaniami, a konstruując swoją postać w taki a nie inny sposób, podaje w wątpliwość wszystko, co widzimy na co dzień. Odkładałem tę książkę na półkę z dudniącymi w głowie słowami: „Manu, co ty zaraz zrobisz, chłopaku? Może jednak się zastanów, nie rób tego, bo przekroczysz granicę”. Nie sądzę, żeby artysta uwzględnił mój apel, ponieważ wszystkie tomy Blasta są już gotowe, ale żaden komiks nie zostawił mnie wcześniej w takim oczekiwaniu, jak ten. Odyseja Polzy Manciniego ujęta w Blaście to rzecz niepokojąca, pytająca o człowieczeństwo na różnych płaszczyznach, znakomicie narysowana i angażująca bez końca. Najwyższy poziom komiksu. Z niepokojem czekam na finał tej opowieści.
Rok 2024: po lekturze drugiego tomu Blasta
Co zrobił Polza Mancini? Pierwszy tom Blasta nie odpowiedział na to pytanie, ale pozostawił mnie w stanie skrajnego zaniepokojenia. Dlatego do drugiego podchodziłem z pewnego rodzaju nabożnością. Po zakupie album przeleżał dość dużo czasu na półce, co ważne – w folii. Foliowanie nie jest eko, a wydawców, którzy nawijają tę osłonkę na książki trzeba wciąż uświadamiać, ale tu akurat zabieg foliowania w połączeniu z kalibrem lektury wpłynął na odbiór tej pokaźnych rozmiarów książki.
Otóż, mając w głowie uczucie, z jakim pozostawił mnie pierwszy tom, żywiłem lekką obawę nie tyle przed lekturą drugiego, co przed samym jego rozfoliowaniem. Tymczasem folia zaczęła żyć własnym życiem i w połączeniu z obrazkiem na tylnej okładce zaczęła tworzyć zupełnie nowe interpretacje rysunku – pod wpływem docisku, najmniejszego dotknięcia sprawiała, że obrazek się zmieniał: otrzymywał dodatkowe kreski, fałdy przypominające napisy. Zakładam, że to zupełnie przypadkowe zjawisko zapowiadające jednak równie zmienny i elastyczny komiks. Totalnie przypadkowe – co podkreślam – i wzięte z przypadku oraz urojeń w głowie.
Manu Larcenet tom drugi zaczyna dość spokojnie, od powrotu do przesłuchania Manciniego przez dwóch śledczych, którzy po przejrzeniu dokumentacji medycznej zatrzymanego stwierdzają, że nie jest z niego wcale taki zły gość, ale dobrze by było, gdyby opowiedział, jakie wydarzenia doprowadziły do tego, co się stało z kobietą, która jeszcze nie tak dawno temu utrzymywana była przy życiu w szpitalu. No i Polza znowu zaczyna opowiadać. Tylko że w tym tomie poza jego opowieścią, pełną nadrzędnie złożonych, kwiecistych zdań, i bogatą w słowa usprawiedliwiające jego czyny, dostajemy także wgląd w efekty śledztwa, w monitoring oraz w to, jak pewne rzeczy potoczyły się naprawdę.
Sympatyczny włóczykij z wyboru czy wyrachowany morderca? Człowiek pragnący żyć w zgodzie z naturą czy podstępny drapieżca, usprawiedliwiający się przeżyciami związanymi z tytułowym blastem? Warto przejść drogę przez ten komiks, by uzyskać odpowiedzi na te pytania. Jest to jednak momentami droga niezwykle trudna do przejścia, a kolejne odkrywane przed czytelnikiem fakty nie jeden raz spowodują, że zadrży nam ręka przed przewróceniem strony.
Niewątpliwie ta okrutna przejażdżka przez oba tomy uruchomi odbiorcy pewne zworki w mózgu. „Kiedy człowiek nauczy się chodzić, nie zasuwa już więcej na czworakach” – mówi jeden z bohaterów, co w połączeniu z inną myślą przyświecającą temu albumowi – „nie myśl o tym za dużo” oraz z klarownym zakończeniem pozwala zadać autorowi komiksu pytanie: czy rzeczywiście chodziło tylko o to, że przyroda rządzi się swoimi prawami, a my – jakkolwiek nie bylibyśmy ucywilizowani – wciąż uginamy się pod pręgierzem instynktów? Obstawiam, że chodzi nie tylko o to i polecam zgłębić to wyjątkowe dzieło. Uprzedzam jednocześnie, po raz kolejny, że nie jest to lektura łatwa i przyjemna, a komiks, w którym ludzkie okropieństwa wychodzą poza skalę.
Obok takich komiksów jak Pantera Brechta Evensa czy Upadek Michaela Rossa, Blast będzie świetnym materiałem dla psychologów i psychiatrów. A po jego lekturze polecam Terapię grupową, w której Manu Larcenet skupia się na procesie i kryzysie twórczym oraz opowiada o tym, jak wybrnąć z wpatrywania się w czystą kartkę. Świetnie, że uniwersum Larceneta tak sprawnie zostaje w Polsce odkrywane – biblioteczka tego pana jest już całkiem spora, a wieść niesie, że już wkrótce trzeba będzie zrobić miejsce na półkach na kolejne albumy autora. To dobre wieści, bo komiks ambitny, poniewierający i dający do myślenia coraz bardziej zanika w produkcyjnej masowej papce.
DySzcz