Kondycji pszczół jest poświęcona II Naukowa Konferencja Pszczelarska „Nauka praktyce”, która odbywa się w Lublinie. Sesje są poświęcone m.in. badaniom naukowym i ich zastosowaniu w pszczelarstwie.
– Pszczoły z roku na rok są coraz słabsze – mówi profesor Aneta Strachecka z Wydziału Biologii Środowiskowej Uniwersytetu Przyrodniczego w Lublinie. – Pszczoły mają wiele problemów. Przede wszystkim dotykane są przez patogeny, przez pestycydy. Samo to, że zmienia się klimat, baza pożytkowa – to wszystko wpływa, że ich odporność ulega zmniejszeniu. Pszczelarze robią, co mogą, ale to nie jest proste w dzisiejszych czasach.
– Ważnym czynnikiem są tu zmiany klimatyczne – zaznacza Rafał Orlicki. – To, że mamy ciepłe dni w jesieni, w zimie (w zeszłym roku w Sylwestra mieliśmy 16-18 stopni na plusie) – rodzina pszczela to wyczuwa. Matka czerwi, czyli czerw się rozwija, są młode larwy, a co za tym idzie, wirusy i patogeny. To wpływa na rodzinę pszczelą. Co niepokojące, to usypia pszczelarza. Bo pszczelarze mają nawyki, taką drugą naturę. Z dziada pradziada – mój ojciec i dziadek tak robili i ja robię tak samo, czyli zimuję i zapominam o pszczołach do marca. A przy tych zmianach klimatycznych często okazuje się, że niestety to uśpienie powoduje, że pszczelarze budzą się wiosną i okazuje się, że albo pszczół nie ma, albo zostaje garstka.
– Rzeczywiście są straty zimowe pszczół, w niektórych regionach dość duże – przyznaje prof. Aneta Strachecka. – Ale w zasadzie na wiosnę pszczelarze robią wszystko, żeby to pogłowie odbudować. Nie widzimy jakiegoś spadku. Wręcz przeciwnie, są takie regiony jak Lubelszczyzna, gdzie mamy efekt przepszczelenia, czyli na małym obszarze mamy bardzo dużo rodzin pszczelich. Dochodzi do takiego paradoksu, że te rodziny, te pszczoły nie mają czym się odżywiać, bo brakuje bazy pokarmowej. Na pewno spada pogłowie dzikich zapylaczy. Jeżeli w ogóle mówimy „pszczoła”, to mamy na myśli nie tylko pszczołę miodną, ale również te pszczoły, które są dzikimi zapylaczami. Tutaj rzeczywiście z roku na rok obserwujemy coraz mniejszą liczebność tych zapylaczy, i pod względem gatunków, jak również w obrębie gatunku – zmniejszenie ich populacji.
– Wyzwaniem na pewno jest leczenie warrozy – wskazuje prof. Jerzy Demetraki-Paleolog. – To taka choroba, która jest głównym wrogiem pszczół na całym świecie. Startuje duży europejski program w tej chwili, startują też światowe. To zdecydowanie największe wyzwanie. Dzisiaj pszczoły bez opieki niechybnie zginą. Albo prawie wszystkie niechybnie zginą. Jednak jakoś leczymy te pszczoły, ale nie jesteśmy z tego zadowoleni. To jest tak trochę jak z pasożytami i na uprawach, że pryskamy co roku te rośliny, one nam plonują, ale nie możemy przestać pryskać. To jest problem. Szukamy metod niechemicznych, dlatego że chemizacja rolnictwa jest dzisiaj problemem.
– Jesteśmy na Lubelszczyźnie, z tego, co rozmawiam z innymi pszczelarzami, grunty są scalane. Wielkopowierzchniowe monokultury, np. 100 hektarów rzepaku. To nie jest dobre dla pszczoły, bo to tak jakbyśmy przez 3-4 tygodnie jedli tylko sałatę albo tylko chleb – mówi Rafał Orlicki. – To nie jest dobre dla żadnego organizmu. To scalanie jest dużym zagrożeniem. Druga sprawa – upalne lata. Czyli rośliny po prostu nie nektarują. Może kwitną, ale nie nie mamy nektaru, a przez to pszczoła jest niedożywiona, brak substancji białkowych, witamin. Pszczelarze bardzo mocno eksploatują pszczoły, bo próbują pozyskać coraz więcej miodów. Dają później pszczole tylko węglowodany. A to znowu tak jakbyśmy żyli tylko na cukrach. Znowu nie ujedziemy za długo. A więc zmiany środowiskowe, stare nawyki, plus patogeny i inne czynniki pokazują nam tę trudną sytuację w pszczelarstwie.
Konferencja jest częścią Międzynarodowego Sympozjum Pszczelarskiego Lublin – Pszczela Wola pod hasłem „Uczony bez praktyki to pszczoła bez miodu”. Spotkanie potrwa do 4 lutego.
LilKa / opr. WM