Kiedy kończyłem czytać ten komiks, miałem w głowie wizerunek głównego bohatera z okładki. Mroźny typ, posągowy Luther Strode, napędzany misją, kryjący w sobie ból i rozpacz. Kompletnie zapomniałem, że na początku tej historii tym samym bohaterem był nastolatek Luther Stode, który zbiera w szkole bęcki i ma zupełnie zwykłe nastoletnie kłopoty. Jego życie kompletnie się zmienia, kiedy zaczyna wtłaczać w nie “metodę Herkulesa”, zestaw ćwiczeń poprawiających tężyznę – coś jak korespondencyjny kurs języka angielskiego, ale zdecydowanie bardziej efektywny.
Metoda Herkulesa jest dla Strode’a tym samym, czym dla Petera Parkera było ugryzienie przez radioaktywnego pająka. Tyle że w odróżnieniu od Spider-Mana Strode nie przeżywa nastoletnich dramatów, miłostek i fobii, lecz od razu trafia na arenę bitwy o losy świata. Bitwy krwawej i nie biorącej jeńców.
Justin Jordan bardzo fajnie pisze ten komiks – najwięcej tego pisania ma na początku, kiedy zaczyna rozwijać swoje uniwersum i kiedy pozwala sobie na zabawne wstawki. W późniejszych partiach albumu daje pole do popisu rysownikowi – sceny walki dominują, jest mocno i brutalnie. Tradd Moore jest jak John Romita Junior z serii Kick-Ass połączony z Andreasem z czasów Koziorożca i Rorka. Jego rysunki to prosty krój i niesamowita precyzja w wykończeniu – z racji naprawdę monumentalnych scen można Moore’a ustawić w jednym rzędzie z Geoffem Darrowem – sporo tu rozkładówek, w których liczy się najmniejszy detal.
Polska edycja Luthera Strode’a (wyd. Nagle!) zbiera wszystkie trzy wydane na zachodzie miniserie w jednym 500-stronicowym tomie, który jest znakomicie narysowany, a dla fanów beztroskich nawalanek powinien stać się łakomym kąskiem.