Trwa Zjazd Lublinerów. Potomkowie lubelskich Żydów, mieszkający w różnych regionach świata, spotykają się, by szukać rodzinnych korzeni i poznawać miejsce swojego pochodzenia.
“Małe historie, z których tkana jest ta wielka historia”
– Jest to już trzecie spotkanie Lublinerów – mówi Monika Tarajko z Ośrodka “Brama Grodzka – Teatr NN”. – Pierwsze w 1947 roku miało charakter bardzo upamiętniający. To był moment upamiętniania ofiar Holokaustu, stawiania pomników. Wtedy Żydzi powiedzieli: “Spotkamy się jeszcze raz”. To się nie wydarzyło. Wyjechali, nie dało się, nie było właściwych warunków. Po wielu latach, w 2017 roku nasz dyrektor Tomasz Pietrasiewicz powiedział: “Spotkajmy się, zróbmy ten zjazd, zobaczymy, jak to będzie wyglądać”. Teraz – po pandemii, w trakcie wojny, która ma miejsce za naszymi granicami – postanowiliśmy, że mimo wszystko te relacje i wartości ze spotkania są bardzo ważne i spróbujemy się spotkać. Część z Lublinerów, którzy przyjeżdżają, to osoby, które znamy – jakieś 20-30 procent całej grupy. Wiele osób jest nowych. Dla nas to też jest początek.
CZYTAJ: Zjazd Lublinerów pod znakiem opowiadania historii
– Bardzo świadomie chcemy nadać temu zjazdowi charakter związany z opowiadaniem swoich rodzinnych historii – zaznacza Tomasz Pietrasiewicz, dyrektor Ośrodka “Brama Grodzka – Teatr NN”. – Chcemy, żeby taki charakter ten Zjazd Lublinerów zawsze miał. Ludzie przywożą do rodzinnego miasta opowieści o tym rodzinnym mieście, o swoich losach, które związane są z ich rodzinami. To jest fascynujące. Nie chodzi o to, że oni tu przyjadą, a my zorganizujemy im kilka fajnych koncertów. Chodzi o to, żeby na bazie tej przeszłości budować związek z tym miastem. To są te małe historie, z których tkana jest ta wielka historia.
– Jestem w Lublinie po raz pierwszy wraz z moim bratem; to podróż śladami naszych rodziców, którzy pochodzili z Lublina – mówi Krystyna Kockum. – Rodzice przeżyli wojnę na fałszywych papierach. Większość rodziny zginęła. Nie wiemy dokładnie w jaki sposób. Wiemy, że część zginęła na Majdanku. Moja babcia, ciocie, wujkowie. Rodzice nie opowiadali za dużo na ten temat. Mama wręcz nie postawiła nogi w Lublinie po II wojnie światowej. Nie mogła tu przyjechać. Jako dziecko zadawałam pytania, ale mama odpowiadała: “Proszę nie mówić, boli mnie głowa”. Czuło się, że nie chce rozmawiać. Nie chciałam robić przykrości rodzicom, więc dałam spokój. Zresztą dzieci nie myślą w taki sam sposób, jak my obecnie, a teraz jest już za późno, bo nasi rodzice nie żyją.
– Przedtem wiedzieliśmy to, co rodzice nam powiedzieli. Po głębszym poszukiwaniu okazało się to nie aż tak dokładne. Chcemy to wszystko “unacześnić” – dodaje pan Ludwik, brat Krystyny Kockum.
“Przez opowieść najlepiej się poznajemy”
– Zjazd odbywa się pod hasłem “opowieści” z tego względu, że przez opowieść najlepiej się poznajemy – wskazuje Monika Tarajko. – Gdy poznajemy statystykę, daty, dane, to w zasadzie ulatuje nam to z głowy. W momencie, kiedy spotykamy osobę, zawsze słuchamy jej opowieści. To chcieliśmy zrobić. Chcieliśmy dać pole do tego, żebyśmy my mogli opowiadać historie i żeby Lublinerzy opowiedzieli nam swoje.
– Mama urodziła się w Lublinie w 1931 roku. Przez 30 lat nie opowiadała nic, bo to było zbyt bolesne – mówi Leora Tec. – Potem zaczęła opowiadać. Została uratowana przez Polaków, w Otwocku i w Kielcach. Potem była badaczką Holokaustu, była profesorem na uniwersytecie. Spisała swoje wspomnienia. Potem prowadziła badania, dlaczego Polacy ratowali Żydów, jakie były cechy wspólne między nimi. Większość Żydów w Lublinie zginęła podczas wojny. Teraz dzięki Bramie Grodzkiej mamy okazję się spotkać. To bardzo poruszające
Trudna historia
– Historia polsko-żydowska jest bardzo trudna, pełna ciemności, pełna bardzo dramatycznych wydarzeń – mówi Tomasz Pietrasiewicz. – Mogę tu wspomnieć o Zagładzie, o tym, co działo się już po zakończeniu wojny. Przecież wielu Żydów wracających do swoich mieszkań zamordowano. W 1946 roku był pogrom w Kielcach, w 1968 była nagonka antysemicka. Ten marzec 1968 roku doprowadził do tego, że była cala fala emigracji żydowskiej z Polski. Każdy z uczestników zjazdu ma historię, która dotyka tych zdarzeń, o których mówiłem. Trzeba pamiętać, że tu nie mamy już właściwie do czynienia z pierwszym pokoleniem, czyli tymi, którzy urodzili się i wychowali w Lublinie, dla których było to rodzinne miasto w tym sensie, że tu żyli. Większość z nich to potomkowie tych rdzennych lublinian albo osoby, które były dziećmi, kiedy wyjechały z Lublina.
CZYTAJ: Lubelska instytucja z medalem „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata” [ZDJĘCIA]
– Mieszkam we Wrocławiu, ale jestem związany z Lublinersami przez moją mamę, która w Lublinie przeżyła Holokaust – mówi pan Andrzej. – Bywałem w Lublinie, ale tylko na chwilę. Teraz jestem na trochę dłużej. Mam trochę więcej czasu. Brama Grodzka jest rewelacyjna. Spotykamy się z ludźmi, z którymi możemy porozmawiać. Chcę też obejrzeć miejsca, gdzie żyła moja rodzina. Mieszkali przy ul. Narutowicza. Chcę odwiedzić cmentarz żydowski, gdzie jest pochowana moja rodzina. Chciałbym to wszystko obejrzeć, bo nie miałem okazji.
– W 1939 roku w 120-tysięcznym mieście było ponad 40 tys. Żydów. Były momenty w historii Lublina, kiedy te proporcje były zupełnie inne, np. mieszkało tu 50-60 proc. Żydów. To miasto, którego historii nie zrozumiemy bez wpisania w nią Żydów. O tym trzeba pamiętać – zaznacza Tomasz Pietrasiewicz.
Zjazd Lublinerów potrwa do piątku (07.07). Szczegółowy program wydarzeń można znaleźć na stronie teatrnn.pl/lubliners.
InYa / opr. WM
Fot. Krzysztof Radzki