Czasem człowiek otwiera książkę, czyta ją sobie i czyta, po czym nagle dostaje czymś niespodziewanym – i taka właśnie przygoda spotkała mnie podczas lektury komiksu Geiger (wyd. Nagle!). Napisana przez Geoffa Johnsa i narysowana przez Gary’ego Franka opowieść płynie sobie i płynie, aż tu nagle – bach, pojawia się krótka forma rysowana przez Kelleya Jonesa. Tym samym zupełnie niespodziewanie Geiger trafia na moją jonesową półeczkę, na której znajdują się prawdziwe cymesy narysowane przez tego szalenie utalentowanego twórcę.
Jeśli chodzi o inne zaskoczenia związane z lekturą to chciałbym odnotować jeszcze jeden krótki występ gościnny – tym razem artysty znanego jako Peter Snejbjerg, który swoją precyzyjną kreską również udzielił się w tym albumie i – co istotne – dostał do realizacji lepszy scenariusz od Jonesa. No ale dobrze, koniec z tym błądzeniem po poboczach, czas wrócić na drogę prowadzącą do głównej osi fabularnej Geigera. Otóż jest to komiks z gatunku postapo. Świat został ogołocony wskutek wojny nuklearnej, wszędzie biegają zmutowane robale, a światem rządzą świry z kasyn w Las Vegas, na czele ze znudzonym i okrutnym dzieciakiem marzącym o nowym wypaczonym Camelot. W tych piaskowych okolicznościach przyrody pojawia się legenda o postaci, która przeżyła wybuch bombki i co jakiś czas pojawia się oszołomionym przechodniom – to Świecący Człowiek, niezwykle prorodzinny siłacz, dysponujący mocami powszechnie uznawanymi za niezwykłe. To taki napromieniowany Mad Max, z podobną genezą, podobnym życiowym celem i zbliżonym charakterem. I tenże Mad Max, tu dla niepoznaki nazwany Tariq Geiger, na kartach komiksu Johnsa i Franka przeżywa wszystko to, co przeżywają standardowi bohaterowie postapokaliptycznych komiksów, powieści i filmów. Kalka goni kalkę, wszystko już gdzieś widzieliśmy, deja vu goni deja vu…
Lecz w pewnym momencie autorzy skręcają w nieco inną stronę, sugerując, że to, co widzimy na łamach Geigera to tylko wycinek większego uniwersum, w którym prym wiodą Bezimienni, walczący w Nieznanej Wojnie. Te postaci zresztą przewijają się w Geigerze, dostajemy też wgląd w ich osobne przygody, a w zapowiedzi są kolejne albumy, które zapewne będą przedstawiały ich osobistą wersję wydarzeń, a jednocześnie pchały fabułę do przodu.
Johns/ Frank to sprawdzony duet, który ostro działał w uniwersum DC – tam panowie zajęli się m.in. odświeżeniem historii Batmana oraz porwali się na realizację Zegara Zagłady, słynnej historii łączącej przygody standardowych bohaterów DC z wytworami wyobraźni Alana Moore’a ze Strażników. Geiger to fajny rozruch, przyjemna postapokaliptyczna lektura, świetnie narysowana i odpowiednio napisana. Koneserzy gatunku powinni być zadowoleni, a twist z Bezimiennymi powinien w przyszłości zaowocować kilkoma fajnymi pomysłami.
Jeszcze jedno na koniec: poza historią główną i wspomnianymi przeze mnie na początku krótkimi występami innych rysowników i scenarzystów, w albumie zawarto galerię okładek – a jest to o tyle ciekawa informacja, że w tejże galerii pojawiają się prace na przykład Erika Larsena czy Jerry’ego Ordwaya. Ot, taki dodatkowy smaczny kąsek.