Batman i Joker na wspólnym obiedzie. Gaiman nadał sztampie poziom

batman 2024 04 26 155155

Uniwersum DC według Neila Gaimana (wyd. Egmont Polska) nie jest takie, jakby się mogło na pierwszy rzut oka wydawać. To znaczy, nie jest to jakaś Ewangelia Gaimana czy encyklopedia jego autorstwa dotycząca rodzinnej stajni Batmana i Supermana. To po prostu zbiorówka kilku znaczących występów brytyjskiego scenarzysty – komiksów, które autor Sandmana tworzył na przestrzeni lat i których bohaterami byli trykociarze pochodzący ze stajni rzeczonego producenta komiksowych zeszytów.

Znalazło się tu na przykład miejsce dla chyba mojej ulubionej krótkiej formy Gaimana, pierwotnie opublikowanej na łamach czarno-białej antologii ambitnych komiksów z Batmanem, w której Batman i Joker to aktorzy, wiodący zwykłe życie. Jest też bardzo sprawny i dłuższy komiks, w którym złoczyńcy stają się oczkiem w głowie dziennikarzy, realizujących materiały filmowe – czy jest to zabieg pod publiczkę, mający – jakbyśmy to dziś powiedzieli „zwiększyć klikalność”, czy też próba usprawiedliwienia postępowań tych łotrów? Ten komiks to sklejka, w której na gościnnym scenariuszowym występie Gaimana wspiera m.in. zasłużony weteran Alan Grant, a wśród ekipy tworzącej warstwę graficzną pojawiają się Sam Kieth, Matt Wagner czy nawet Joe Matt. Jest też od dawna już niedostępny album Co się stało z zamaskowanym krzyżowcem, w którym nad trumną Batmana gromadzą się jego wrogowie i opowiadają historie. Jak w Dekameronie Boccacia. Albo w Sandmanie Gaimana.

No właśnie – w tych wszystkich dłuższych i krótszych opowieściach czuć ducha Gaimana, a czytelnik obeznany z jego technikami scenopisarskimi będzie wiedział, jakich patentów się spodziewać. Dobrym tego przykładem jest chociażby zakończenie Czarno-białego świata, w którym odwieczni wrogowie, gadając o życiu, nikną w kadrach idąc sobie na wspólny obiad. I za to warto docenić ten zbiór – za brak tej charakterystycznej dla produkcyjniaków z DC pompy, wyeliminowanie tego nabzdyczenia i nadanie sztampowym historiom znośnego, a czasami nawet znakomitego poziomu.

Fot. ToMa/ materiał wydawcy/ nadesłane

Exit mobile version