„Sytuacja wszędzie jest ciężka”. Raport ukraińskiego medyka z linii frontu

309609026 469866258500929 7646730775240392741 n 2023 01 13 180047

W Ukrainie ramię w ramię z żołnierzami na linii frontu pracują medycy. Są to osoby, które mimo że nie znajdują się w okopach, pełnią bardzo ważną role w rosyjsko-ukraińskiej wojnie. Często są szczególnie narażone na śmierć i ciężkie rany. Reporterce Polskiego Radia Lublin udało się dotrzeć do medyka frontowego, który od początku wojny świadczy pomoc medyczną żołnierzom, ale także cywilom.

– Najczęściej pracujemy podczas ostrzałów artyleryjskich – mówi medyk frontowy Oleg pseudonim „Mot” z Medycznego Batalionu Hospitallers Paramedics. – Medycy zawsze będą jednym z głównych celów ostrzału. Możemy bowiem ratować życie naszych żołnierzy. Kiedy trwały jeszcze walki w obwodzie kijowskim, byłem z ekipą, w której pracowali obcokrajowcy. Gdy byliśmy w schronie, jeden z Amerykanów zdał sobie sprawę jak bardzo jest to niebezpieczna praca. Zapytał: „Dlaczego Rosjanie do nas strzelają, przecież jeździmy karetką? To nieludzkie podejście”. I wtedy wytłumaczyliśmy mu, że oni będą do nas częściej strzelać, bo ratujemy rannych żołnierzy, którzy później wracają do walki.  

CZYTAJ: Medycy z Ukrainy szkolą się na oddziale oparzeniowym w Łęcznej. Odwiedziła ich Agata Kornhauser-Duda

Kiedy pierwszy raz trafił pan na pole walki, co pan odczuwał?

– Pierwsze, co czujesz, to strach – mówi Oleg. – Jestem tylko człowiekiem i staram się logicznie ocenić, co się dzieje wokół. Czuję strach. Artyleria pracuje, słychać strzały, widać zniszczone budynki. To przerażające. Pomogło mi to, że byliśmy z naszymi wojskowymi, którzy cieszyli się na widok medyków. Oni dzielą się własnym, wojskowym doświadczeniem. Dla mnie to było bardzo ważne. Jeśli trzymasz się zasad bezpieczeństwa, masz dużą szanse, by przeżyć.

Obecność wojskowych i ich wiedza są konieczne, by przeżyć?

– W naszym batalionie przechodzimy specjalne szkolenie, teoretyczne i praktyczne, ale w strefie, gdzie trwają walki wszystko się dzieje bardzo intensywnie, sytuacja się zmienia z sekundy na sekundę – stwierdza Oleg. – Wiedza stricte wojskowa pomaga, dzięki tej wiedzy w dalszym ciągu żyjemy. Nawet decyzja, którą drogą pojechać podczas ewakuacji, może kosztować życie całej załogi i osób rannych.

CZYTAJ: Ukraiński medyk: na froncie często jesteśmy bardziej narażeni niż żołnierze

Czy są braki? Czy jest wystarczająco dużo leków?

– Wszystkie materiały, które pomagają opatrzyć rannych żołnierzy, czasami bardzo szybko się kończą. Ciężko wskazać jakiś jeden element, którego brakuje. Na przykład dziś mamy dużo turnikietów – polowych bandaży, ale jeśli w nocy trwała walka, to potrafimy wykorzystać nawet 70 procent naszego zaopatrzenia. I już można powiedzieć, że to niewystarczające. Wszystko szybko się rozchodzi, zaczynając od bandaży polowych, a kończąc na samochodach – tłumaczy Oleg.

Czy były sytuacje, kiedy trzeba było ratować rosyjskich żołnierzy?

– W naszym batalionie mieliśmy taką historię – mówi Oleg. – Z Buczy wywoziliśmy rannego rosyjskiego żołnierza. Potem możemy go wymienić na naszych, ukraińskich jeńców. Otrzymał od nas kompleksową pomoc medyczną.

Jak udaje się nie poddawać emocjom, tym bardziej jeśli chodzi o wojskowych z Buczy?

– Emocje są ważne, ale ważniejsza jest świadomość, że jego życie może być cenne – podkreśla Oleg. – Będziemy potem mogli go wymienić na naszego żołnierza. To jest wojna i ukraińscy żołnierze trafiają do niewoli. Ratujemy rosyjskich wojskowych, a potem wymieniamy ich na naszych.

CZYTAJ: Wiceminister obrony Ukrainy: pod Sołedarem przez całą noc toczyły się walki

Jak szybko trzeba podejmować decyzje?

– W pierwszych chwilach udzielamy podstawowej niezbędnej pomocy – wyjaśnia Oleg. – Najważniejsze jest, by ustabilizować osobę ranną i zatrzymać krwawienie. Potem przewozimy taką osobę do bardziej bezpiecznego miejsca, czyli np. 2- 3 kilometry od linii frontu. Przekazujemy osobę ranną do karetki, która ma lepsze wyposażenie i tam kontynuujemy pomoc. Trzeba zdecydować, czy pomagać na miejscu, czy od razu jechać do szpitala. To decyzje podejmowane w ułamku sekundy.

Pan współpracuje z obcokrajowcami. Jak się zaczęła ta współpraca?

– Oni reagują na naszą tragedię i nie pozostawiają nas samych – stwierdza Oleg. – Wiele osób z Unii Europejskiej przyjechało tuż po wybuchu wojny. Ci ludzie są dla mnie swego rodzaju inspiracją, podobnie jak dla żołnierzy. Czujemy, że nie jesteśmy sami w tej sytuacji. Większość obcokrajowców przyjechało na apel prezydenta Zełenskiego. Zdajemy sobie sprawę, że kraje europejskie nie mogą oficjalnie wtrącać się w ten konflikt. Ale ludzie mają prawo dobrowolnie przyjeżdżać i pomagać nam. Szczególnie jeśli chodzi o wsparcie medyczne.

– Jesteśmy teraz w okolicach Charkowa – mówi Oleg. – Sytuacja wszędzie jest ciężka. Nie tylko w Bachmucie trwają walki. One trwają wszędzie, na całej linii frontu. Wszędzie jest ciężko. Na froncie każda chwila to moment przełomowy. Zawsze jest praca. Człowiek powoli się przyzwyczaja, że trzeba robić małe kroki, nie opuszczać rąk i przybliżać nasze zwycięstwo walcząc na całej linii frontu.

Jak podkreśla medyk frontowy, w tej wojnie każda osoba jest ważna. Żołnierze, medycy, wolontariusze, ale także każdy, kto mówi o niej czy wspiera walczących i uchodźców finansowo.

CZYTAJ: Wołodymyr Zełenski: Polska wzięła w swoje ramiona Ukrainę

InYa/ opr. DySzcz

Fot. Ministerstwo Zdrowia Ukrainy Facebook

Exit mobile version